Nowa płyta Abraxas była dla mnie sporą niespodzianką. Przed jej nagraniem z obozu Abraxas dochodziły dziwne wieści - utwory miały być "łatwiejsze", oraz w większości poświęcone miłości... Sam nie wiedziałem, co o tym sądzić. Wzmagało to tylko moją ciekawość. Gdy wreszcie usłyszałem płytę w całości, rzeczywiście poczułem rozczarowanie. Myślę, że wynikało ono z moich wysokich oczekiwań - podświadomie oczekiwałem, że, tak jak to uczyniła debiutancka płyta Abraxas, Centurie rzucą mnie od razu na kolana i wgniotą w ziemię, a potem nie pozwolą się od tej muzyki oderwać. Tak się nie stało, a co gorsza, oprócz paru niezłych kawałków, były też takie, które uważałem za okropne - tj. Velvet, Kuźnia, czy początek Excalibura. Raziły mnie one banalnością melodii i strasznie uproszczonym rytmem, co było sporym odejściem od stylu prezentowanego na debiucie. Przez te momenty długo nie mogłem się przekonać do całości, i publicznie nie ukywałem swojego rozczarowania. A jednak w końcu polubiłem Centurie. Pomogły mi w tym koncerty zespołu, w trakcie których najlepsze fragmenty nowej płyty nie ustępowały starym kawałkom. Znakomity jest Nostradamus, poruszające Pokuszenie, także Excalibur na żywo nabiera niezwykłych barw. Wsłuchałem się jeszcze raz i poczułem ją. Bo Centurie to zupełnie inna płyta niż Abraxas. Brak tu "zakrętek", większość utworów oparta jest na rytmie 4/4, natomiast główny nacisk położony jest na tworzeniu niezwykłej atmosfery. Nie rytm, ale nastroje zmieniają się tu bardzo często, a najdłuższe utwory, czyli Pokuszenie i Czakramy to wręcz całe filmy, które wywołują w słuchaczu uczucie zmieniających się pod powiekami obrazów... Potrzeba na to trochę czasu, ale warto go poświęcić, aby dotrzeć do sedna tej płyty, płyty bardzo dobrej, choć, mimo wszystko wciąż wolę debiut... Tam wszystko jest doskonałe, tutaj wciąż zastanawiam się nad stosownością umieszczenia Velvetu czy Kuźni.