Możecie sobie w to wierzyć albo nie, ale w latach osiemdziesiątych i wcześniej też Rush był poważnie zaliczany do zespołów grających hard/heavy metal. A ich płyty puszczano w audycjach, gdzie zwykle gościła Metallica, Black Sabbath i tym podobne. I absolutnie nikt nie protestował, bo w tym czasie metalowcy uważali Kanadyjczyków za swoich. Też mam podobne zdanie i jakoś trudno mi umieścić Niedźwiadków tak jednoznacznie i bezrefleksyjnie w prog-rockowej szufladzie . Oni zawsze byli ponad wszystko, sami sobie byli swoim stylem muzycznym. Od samego początku, kiedy jeszcze o Geddym mówiono, że to Plant, który spadł okrakiem na dyszel. Powiem szczerze, że trudno mi znaleźć wpływy Zeppów w muzyce Rush, ale może gdzieś? Dla mnie to jest zespół jedyny i niepowtarzalny. Od początku do końca. Co prawda od jakichś dwudziestu lat nie nagrali płyty, która by mnie w pełni przekonała, a za to nagrali kilka, które mnie w pełni nie przekonują, jednak za to co nagrali wcześniej, zebrałoby się na pokaźną laurkę – dwanaście płyt studyjnych i trzy koncertowe nagrane w latach 1974-89 świadczy o wielkiej pracowitości zespołu, a ich poziom o talencie i umiejętnościach.
Gdybym miał wskazać na najlepszy album Rush, to pewnie jak przygniatająca większość fanów, wybrałbym "Moving Pictures". Ale moja ulubiona to "2112". Była to pierwsza studyjna płyta Rush, którą kupiłem sobie na CD (Wcześniej miałem już koncertową "A Show of Hands"). Wcześniej kolega pożyczył mi kasetę z "2112" i tytułowa suita - opowieść o świecie gdzie muzyka jest zakazana zamiotła mną podłogę, a szczególnie druga część, gdzie Geddy z taką pasją śpiewa "We are the priest of the temple of Syrinx", albo ten niesamowity finał, w którym słychać złowieszcze "We're taking control....". Ciarki chodzą, chociaż to ponoć ci „dobrzy” wygrali. Ale jakoś im też szczególnie nie wierzę. Trwająca ponad dwadzieścia minut tytułowa suita wgniata w podłoże, do tej pory pozostając jednym z najbardziej znamienitych dzieł zespołu. Do tej pory grana jest na koncertach, tyle, że w trochę skróconej wersji (przeważnie trwającej około dziesięć – dwanaście minut). Druga strona winyla już taka porażająca nie jest. Składa się na nią pięć kompozycji, krótszych, żadna z nich nie trwa nawet czterech minut. Mamy ładną balladę „Tears” i cztery rockery. Chyba najlepiej tutaj wypadają „Passage to Bankok” i ekspresyjny „Something to Nothing”.
„2112” była pierwsza płytą tria, która została zauważona i nie tylko w Kanadzie, ale też w USA. Była pierwszym, niewielkim, ale znaczącym przyczółkiem w dalszej międzynarodowej karierze Rush.