Yogi Lang – wokalista RPWL – najwyraźniej pozazdrościł swoim kolegom z zespołu, Kalle Wallnerowi i Chrisowi Postlowi (ten ostatni jest już niestety jego byłym kolegą z kapeli), którzy w ubiegłym roku wypuścili na rynek albumy swoich solowych projektów (odpowiednio: drugą płytę Blind Ego, „Numb” i debiutancki krążek Parzivals Eye, „Fragments”).
Pozazdrościł i… nie zaszalał. Cóż to oznacza? Ano po prostu to, że na „No Decoder” usłyszycie dokładnie to, czego po frontmanie RPWL możecie się spodziewać. Zresztą już z zapowiedzi płyty przez artystę wynikało, że daleko jabłko od jabłoni nie padnie. Nie da się ukryć, że Lang miał podwójnie trudne zadanie, bowiem jego charakterystyczny głos silnie determinuje muzykę macierzystej grupy. Jednym słowem, co by artysta nie zaśpiewał, zawsze przyniesie to skojarzenia z RPWL. Po co zatem walczyć z wiatrakami – być może pomyślał muzyk – i nagrał to, co mu najpiękniej w duszy gra.
Rozpoczynający całość i pełniący rolę instrumentalnego intro „Can’t Reach You” mówi już wiele. Spokój, przestrzeń, delikatność i gilmourowska gitara, przenoszą nas w rejony solowej twórczości wielkiego Floyda. Wycieczek w tę stronę, jest jeszcze na tym albumie kilka. Ale Lang jawnie nawiązuje także do twórczości RPWL. Taki „Sacrifice” mógłby się pojawić dla przykładu na płycie „World Through My Eyes”, a „Sail Away” na ich debiutanckim albumie „God Has Failed”. Są też tu rzeczy jakby żywcem wyjęte z dyskografii Pink Floyd – tytułowy numer instrumentalny „No Decoder” i „A Million Miles Away” – kompozycje mające w sobie tę niezwykłą psychodelię znaną z twórczości brytyjskiej formacji. Te silne nawiązania do Gilmoura i Floydów nie powinny zaskakiwać z jeszcze jednego powodu. Gościnne bowiem na debiucie Langa zagrał basista współpracujący swego czasu z Pink Floyd, Guy Pratt. I ten jego bas bardzo wyraźnie słychać w niemalże każdym numerze.
Żeby nie było, że Lang nie stara się kombinować i nie urozmaica swoich piosenek. We wspomnianym „Sacrifice” mamy wstawki rodem z „world music”, „Our World Has Changed” pachnie lekko amerykańskim Południem, w „Sail Away” słyszymy znakomite solo na saksofonie, a w „Alison”, zaśpiewanym po francusku przez Dominique Leonetti z Lazuli, akordeon. Z kolei „Say Goodbye” raczy nas skrzypeczkami i brzmi, jak… nasze rodzime Believe!
Co by jednak nie pisać o wszelkiego rodzaju smaczkach, płyta składa się przede wszystkim z ciepłych, lekko snujących się, uroczych piosenek (np. „Our Modern World”), od których jedynym odstępstwem jest szybki i bardziej agresywny „SensValue”.