Po tegorocznej płycie Anathemy, którą niedawno recenzowaliśmy w naszym serwisie, jeszcze jeden album, któremu warto się przyjrzeć przed koncertami Brytyjczyków w Polsce. Bardzo świeżutkie, bo wydane ledwie w ubiegłym miesiącu, solowe dzieło współtwórcy Anathemy, Daniela Cavanagh, zatytułowane Monochrome.
Ale nie tylko dlatego warto posłuchać tej płyty przed zbliżającymi się występami grupy, bowiem muzyka napisana przez Cavanagh mogłaby spokojnie znaleźć się na jednej z czterech ostatnich płyt jego macierzystej formacji. Zresztą sam gitarzysta i wokalista nie kryje, że niewiele zabrakło, aby tak się stało.
Wystarczy posłuchać już inaugurującego całość The Exorcist, aby się o tym przekonać. Rozpoczęty delikatnie nastrojowym pianinem i tym charakterystycznym głosem, z czasem zyskuje akustyczne gitarowe tło. Wszystko idealnie podkreślone piękną melodią i wieńczącą utwór solówką każe myśleć o tym, że kompozycja mogłaby być ozdobą każdego albumu Anathemy. Podobnie zresztą jak kolejne dwa utwory, Music i Soho. W nich dodatkowo dostajemy urocze żeńskie wokale, natychmiast przywołujące Lee Douglas. To jednak nie ona, tylko sama Anneke van Giersbergen, była wokalistka The Gathering, a obecnie metalowej formacji Vuur. To z pewnością jeden z prawdziwych smaczków tego albumu. Wspomniane Soho jest tu chyba, w samej konstrukcji, najbardziej Anathemową rzeczą. Powoli narastające i osiągające potężną kulminację w drugiej części.
Wraz z czwartym w zestawie i najdłuższym, bo prawie dziesięciominutowym, The Silent Flight Of The Raven Winged Hours, album nieco zmienia oblicze. Staje jeszcze bardziej wyciszony i nastrojowy. W kompozycjach pojawiają się wątki rodem z muzyki klasycznej. Tak rozpoczyna się właśnie wspomniany The Silent Flight…, w którym dodatkowo otrzymujemy skrzypcowe formy Anny Phoebe (grającej też w Soho i Dawn). To jednak nie jedyne oblicze tego niecodziennego, instrumentalnego utworu, gdyż w pewnym momencie staje się on transowy a chwilami nawet ma coś z psychodelii. Następujący po nim, również instrumentalny, drobiazg Dawn nabiera z kolei folkowego posmaku. Ten bardziej ascetyczny wymiar drugiej części albumu kontynuuje także Oceans Of Time, najbardziej oniryczny w całym zestawie. To bardzo refleksyjna i osobista płyta. W sam raz na te jesienne, coraz dłuższe wieczory.