Final Conflict....legenda brytprogu.... - przesada ? Myślę, że jednak nie - choćby dla samej płyty Quest, którą można godnie postawić obok najwybitniejszych osiągnięć Pendragonu, IQ czy Areny....płyty wydanej w 1992 r. - od tamtego czasu upłynęło już ponad 8 lat - chyba dostatecznie dużo by mówić o legendzie - legendzie, która powraca z nowym albumem.
Przyjrzyjmy mu się. Skład grupy bez zmian: Andy Lawton, Brian Donkin, Steve Lipiec, Dave Bridgett oraz Chris Moyden. Na dwóch utworach - Signature In The Sand oraz T230 słychać dodatkowy - kobiecy - głos, to niejaka Kristi Bonfield. Narratora niestety brak...... Starą manierą chciałem napisać coś o każdym kawałku z osobna, ale stwierdziłem, że nie ma to większego sensu. Dlaczego? Bo to strata czasu i sztuka dla sztuki, bo to powtarzanie w kółko tych samych słów. Obecny Final Conflict gra ładne, podlane progresywnym sosem piosenki i w zasadzie nic więcej. Zapomnijcie o cudownym concept albumie jakim był Quest - to już sie chyba nie powtórzy.... Mamy raczej do czynienia z dojrzalszą wersją debiutu - czyli płytki Redress The Balance. Utwory są bardzo melodyjne, niemniej nie w stopniu porywającym. Występują interesujące fragmenty instrumentalne, ale nie liczcie na fajerwerki, na popisy poszczególnych muzyków. Siła zespołu tkwi IMHO w stworzeniu naprawdę ładnej, spokojnej i wyważonej całości - to propozycja dla zakochanych w dość konserwatywnym brytprogu, ale - trzeba dodać - jednocześnie solidnym i wartym posłuchania. I znów pytanie: dlaczego ? Ponieważ to dobry krążek - po prostu "dobry" i ani o jotę nie "lepszy niż dobry". Czy coś zasługuje na specjalne wyróżnienie? Może i tak. Signature In The Sand - budzący ożywienie początek, a potem dawka klimatów rodem z Quest - strasznie mi się kojarzy to dokonanie z tamtą płytą. Idźmy dalej: T230 - słyszymy tu ponad 5 minut niezłego instrumentalnego rzemiosła, po czym niespodziewanie wchodzi wokal o świetnej linii melodycznej i już do końca utrzymuje się nastrój pewnego, przyjemnego rozmarzenia - pozycja zaiste warta uwagi. No i Stop - ponad 15 minutowa, w zamierzeniu autorów zapewne suita..... No cóż - tak długie piosenki rzadko się zdarzają.... ale bardzo przyjemnie się tego słucha i nie ma co specjalnie kręcić nosem. Tym bardziej, że muzycy sięgają czasami po innowacje brzmieniowe - posłuchajcie sam początek (później ten motyw powtarza się) po czym odpalcie....Industrial Revolution J.M. Jarre'a... - ciekawe, prawda ? Czy Final Conflict zawiódł swoją nową płytą ? - no niewątpliwie tak, ale nie podchodzę do tej pozycji z takim zniesmaczeniem jak do ostatniego Pallas - tu przynajmniej nie ma wymęczonych melodii, a to atut przeogromny. Jest za to blisko 70 minut niezbyt może błyskotliwego, niemniej rzetelnego i najzwyczajniej w świecie ładnego neoprogu - jest ta podkładka, która pozwala ocenić recenzowany album jako dobry. Tylko dobry.... Hm....Niektóre legendy pękają na naszych oczach, ale jednocześnie rodzą się nowe - i o takiej zamierzam napisać następnym razem....