Kto by pomyślał, że po tylu latach panowie z Accept reaktywują swój zespół i powrócą z zupełnie nową muzyką? „Blood Of The Nations”, czyli najnowsze dzieło niemieckiej formacji, jest jej pierwszym od czternastu lat albumem studyjnym. Ostatnia płyta wydana w roku 1996 – „Predator” - zdecydowanie odstawała od klasyków zespołu, takich jak choćby „Balls To The Wall”, czy „Metal Heart”. Tym razem na krążku Accept nie usłyszymy wokalu Udo Dirkschneidera, gdyż ten odmówił propozycji nagrywania nowego materiału wraz z zespołem. Nowym wokalistą został Mark Tornillo, którego głos przypomina jednak wokal swego poprzednika. Warto dodać, że nie jest to tak naprawdę pierwszy album bez Udo. W bogatej, jedenastopłytowej dyskografii Niemców (nie wliczając w to „Blood Of The Nations” – to numer dwanaście w pozycjach Accept) znalazł się już jeden taki album - „Eat The Heat” z 1989 roku. Ta płyta jednak zbytniego uznania fanów raczej nie zdobyła, a tak naprawdę, to chyba najgorsza rzecz jaką zespół Accept w swojej karierze nagrał. Wtedy wokalistą był David Reece.
W jednym z wywiadów gitarzysta Wolf Hoffmann przyznał, że w trakcie pracy nad „Blood Of The Nations” zespół przygotował prawie czterdzieści całkiem nowych kawałków, z których wybrał tych dwanaście, a w zasadzie trzynaście, gdyż w limitowanej edycji możemy usłyszeć dodatkowo bonus – „Time Machine”. Co się stanie z resztą materiału? Być może pojawi się za jakiś czas specjalna edycja albumu i na niej właśnie może znaleźć się część wspomnianych utworów, a także istnieje możliwość pojawienia się tych kompozycji na kolejnym albumie formacji, bo chyba nie po to Accept wraca po czternastu latach, aby wydać tylko jedną, nową płytę… Póki co zajmijmy się dwunastką składającą się na „Krew Narodów”.
Pierwszymi utworami, które można było usłyszeć jeszcze przed premierą były „The Abyss” oraz „Teutonic Terror”. Pierwszy ze wspomnianych poszedł na pierwszy ogień i jako pierwszy pojawił się w sieci. Jest dość długi jak na Accept, nawet bardzo długi. Trwa prawie siedem minut. Bardzo dobrze wypada tu zwłaszcza mocny refrem oraz dobry riff. Nie do końca potrzebne wydaje mi się za to, troszkę przesłodzone zwolnienie w drugiej części utworu. Natomiast do „Teutonic Terror” został nagrany teledysk związany z militariami. Hoffmann gra tam solówkę stojąc na amerykańskim czołgu. Ponoć właśnie z tego powodu, że czołg był amerykański, a nie niemiecki, zespół miał początkowo jakieś problemy. Oczywiście nie ma sensu doszukiwać się tutaj podtekstów. Zespół użył takiego, a nie innego czołgu - widocznie taki miał pod ręką… Najważniejsze, że sam „Teutonic Terror” wypada naprawdę dobrze. Ponoć tytuł „TT” miał być początkowo tytułem całego albumu. Znów w ucho wpada chwytliwy refren znakomicie zaśpiewany przez nowego wokalistę zespołu. Skoro już przy Marku Tornillo jestem to pozwolę sobie na pewną myśl. Chodzi mi konkretnie o to, że kiedy podnosi on głos i śpiewa w naprawdę wysokich rejestrach dźwiękowych, jego głos przypomina mi nieco Erica Adamsa ze słynnej amerykańskiej formacji Manowar. Nie ukrywam, iż podoba mi się to – Eric Adams zawsze robił na mnie wielkie wrażenie swoimi znakomitymi wokalami. Wokal Marka Tornillo też na pewno należy zaliczyć do plusów „Blood Of The Nations”, bądź też minusem nie jest brak Udo Dirkschneidera.
W większości kawałków z „BOTN” słyszymy chórki. Zazwyczaj chłopcy wspomagający wokalistę krzyczą w refrenie tytuł, jak choćby w otwierającym płytę – szybkim i bezkompromisowym – „Beat The Bastards”. Zabieg ten jest również obecny w wielu innych kawałkach, na przykład w tytułowym. Kompozycja ta należy zdecydowanie do jednej z lepszych na płycie. Gitary Franka i Hoffmanna atakują nas tutaj świetnymi solami, chyba najlepszymi na tej płycie. Po nim następuje jednak najdłuższa, i niestety dość nudna kompozycja. Trwający ponad siedem minut „Shades Of Death” intryguje tylko i wyłącznie mrocznym wstępem, po którym jednak nie potrafi powalić niczym ciekawym przez kilka kolejnych minut. Accept udowadnia nam to, że lepiej czuje się w krótkich i szybkich numerach, już w następnym „Locked And Loaded”. Kolejne bardzo dobre sola, duża moc, energia i świeżość czynią go jednym z najlepszych momentów na „Blood Of The Nations”. Jednak, aby był kontrast, po nim następuje ballada w postaci "Kill The Pain”. I choć może nie jest to utwór słaby, to na pewno nie dołączy on do balladowej klasyki Accept, gdyż w porównaniu z takim „Winter Dreams” z „Balls To The Wall” wypada bardzo słabo. Szybciej robi się za sprawą całkiem niezłego „Rollin Thunder”, a od dziewiątego na płycie – „Pandemic” – do końca albumu jest już naprawdę dobrze. Właśnie wspomniany „Pandemic” jest moim numerem jeden na tym longplay’u. Konkretny, soczysty riff i typowe „Pandemic” wołane przez chłopców w refrenie, zapada w pamięć na długo. Kolejny kawałek to „New World Comin”. Jego riff bardzo kojarzy mi się z tym, który jest w mojej ulubionej kompozycji z całej historii zespołu. Mam tutaj na myśli kończący album „Restless And Wild” – „Princess Of The Dawn”. Po nim mamy jeszcze „No Shelter” z kolejnym chwytliwym refrenem oraz „Bucket Full Of Hate”. W kończącym dwunasty album Accept utworze dostajemy jeden z najlepszych riffów na płycie. Pojawia się tutaj także interesujące zwolnienie i dobra gra gitar. W ten sposób kończy się najnowszy „płód” zespołu.
Nie ukrywam, że liczyłem na nieco lepszy album. „Blood Of The Nations” jest płytą dobrą, ale troszkę nierówną. Są na niej zarówno mocne atuty zespołu, jak i słabości. Słychać tu również stary, dobry Accept z nieco zmienionym, na pewno bardziej nowoczesnym brzmieniem. To kawałek dobrego heavy metalowego grania. Mam nadzieję, że następny album zespołu będzie jednak lepszy i bardziej równy. Mam nadzieję również, że nie będzie trzeba czekać na ten album kolejne czternaście lat. Legenda powraca, i to w naprawdę dobrym stylu.