Nowy studyjny album zespołu Cradle Of Filth był dla mnie jedną z najbardziej oczekiwanych premier roku 2008. Grupa pochodząca z Suffolk w Anglii, jak wiadomo, od kilku albumów zmieniła swój sposób grania, co spowodowało utratę wielu fanów. Są jednak również tacy, którzy jak i ja czekali na nowe dzieło Anglików z niecierpliwością. Warto dodać na wstępie, że na ostatniej płycie "Kredek" udziela swego głosu córka wokalisty, Luna. Całość opowiada o pewnym francuskim arystokracie żyjącym w XV wieku. Człowiek ten nazywał się Gilles de Rais i został skazany za swe okrutne czyny, którymi przyczynił się do śmierci wielu osób.
Przechodząc jednak do samej zawartości albumu, nie można nie zwrócić uwagi na to, iż jest on cięższy od swego poprzednika. Na "Thornography" zdarzyło się przecież Daniemu pierwszy raz w historii zespołu zaśpiewać "normalnym" głosem. Na "Godspeed on the Devil's Thunder" jest jednak inaczej. Niestety jest to płyta bardzo nierówna i możnaby ją nawet podzielić na dwie części: pierwszą, w której mamy do czynienia z Cradle Of Filth grającym bardzo dobre kawałki, i drugą, w której zaczyna się po prostu robić nudno. Na początek tradycyjnie mamy mroczny wstęp, a po nim następuje już pierwszy mocny cios w postaci "Shat Out Of Hell". Od samego początku jest szybko i potężnie. Perkusja zachwyca wręcz swą grą, a gitary wraz z genialnymi klawiszami tworzą niesamowity klimat. Przypomina mi się otwarcie z "Nymphetamine" i genialny "Gilded Cunt". Po świetnym rozpoczęciu przychodzi czas na "The Death Of Love". Tutaj już mogę z czystym sumieniem przyznać, że jest to zdecydowany numer jeden na tym albumie. Choć za pierwszym razem może jeszcze się aż tak bardzo nie podobać, to jednak po kilku przesłuchaniach uderza w czuły punkt odbiorcy swą potęgą i pięknem. Teraz nadchodzi czas na "The 13th Caesar", który również potrzebuje nieco czasu, aby wbić się w pamięć, jednak jest również na wysokim poziomie. Niestety, po nim zaczynają się problemy tego albumu. Tu właśnie kończy się ta lepsza i co gorsze, o wiele krótsza część tego albumu. W dalszej części płyty pomimo kapitalnego wokalu Daniego, który jednak często jest za niego tępiony, brakuje mi tu czegoś popisowego w jego wykonaniu. Nie ma tu motywów, które powalą słuchacza na kolana w sposób całkowity. I pomimo świetnych utworów na początek, płyta z czasem zaczyna się po prostu dłużyć. Bardzo przeciętnie wypada najdłuższy na albumie "Midnight Shadow's Crawl To Darken Counsel With Life", z którym wiązałem wcześniej duże nadzieje. Nieco lepiej wypada krótszy od niego o trzy sekundy "Darkness Incarnate", ale to trochę za mało po tak obiecującym początku. Niezły "Tragic Kingdom" czy utwór tytułowy to również trochę za mało, aby "Godspeed On The Devil's Thunder" mogło się stać klasykiem Cradle Of Filth u boku takich albumów, jak wspomniane wcześniej "Nymphetamine" czy "Dusk And Her Embrace...". Kilka naprawdę dobrych numerów to jednak zdecydowanie za mało. Płytę kończy trwający nieco ponad dwie i pół minuty, instrumentalny utwór "Corpseflower", a odbiorca może mieć po nim pewien niedosyt.
Ogólnie rzecz biorąc wydany w 2008 roku album zatytułowany „Godspeed On The Devil’s Thunder” jest najzwyczajniej w świecie… niezły i nic więcej. Płyta ta pozostawia słuchaczowi pewien niedosyt, zwłaszcza jeśli ktoś oczekuje po Cradle Of Filth czegoś więcej. Ja na pewno spodziewałem się lepszego albumu. Płyta, choć nadrabia wiele swoim mrocznym klimatem, sporo traci na niektórych, po prostu nudnych, kawałkach. Minęły już jednak dwa lata i niebawem ukaże się nowy krążek Daniego i spółki. Mam nadzieje, że tym razem będzie lepiej.