Zupełnie nie znałem tego zespołu, ale nazwa podsuwała mi na myśl jakieś hiszpańskojęzyczne badziewie. Nie myliłem się, z tym że grany przez katalońskich młokosów thrash/speed nie stoi na niskim poziomie. Powiem więcej, technicznie jest to świetne techniczne granie spod znaku starego Megadeth na sterydach i koksie. Pokręcone riffy, szybkie tempa, efektowne solówki – nie ma się w sumie do czego przyczepić.
Wszyscy wiemy jednak, że warsztat to nie wszystko. Wśród tych 13 utworów, gdzieś w połowie dopadło mnie obłędne ziewanie. A za chwilę nieprzyjemne deja-vu: już kiedyś tu byłem, już kiedyś to robiłem, już kiedyś to słyszałem. I to nie raz. Rzemieślnicza praca zawsze będzie tylko dobrym rzemiosłem, bez błysku geniuszu nie wzniesie się ponad to. Biorąc po uwagę, że Angelus w większości jest odtwórcą znanych patentów (mimo że w przyzwoitej formie), a nie twórcą nowych ścieżek, ten album zagości na dłużej przede wszystkim u fanów starej szkoły. Reszta może sobie spokojnie darować.