"Amor Vincit Omnia" to taka pierwsza "wielka" płyta roku 2009 na świecie (w Polsce tymczasem mamy kolejny atak Szadkowskiego). Poprzedni album, "The Dark Third", który był zarówno długogrającym debiutem Anglików, poprzeczkę ustanowił niezwykle wysoko. Krytycy rozpływali się, wystawiając wiele maksymalnych ocen, a zespół Pure Reason Revolution z miejsca wstąpił do panteonu grup dających nadzieję muzyce progresywnej. OK, ale to było w 2006. Teraz przyszedł czas udowodnić, że "The Dark Third" nie był przypadkowym majstersztykiem. Fanów nie przejmowały zmiany w zespole, zapowiedzi, że tym razem będzie "trochę inaczej", tworzenie płyty "na szybko", żeby zdążyć na termin, bo to przecież wciąż Pure Reason Revolution. Nie ma mowy, że zawalą! Prawda?
Zmiany! Jest ich wiele, co teoretycznie wadą nie jest, ale większość z nich to zmiany na gorsze. Niestety. Oczywiście, wielu z Was w tym momencie da sobie spokój z czytaniem mojej recenzji, ale uwierzcie, że ja również pokładałem niemałe nadzieje w "AVO". Ale wróćmy do tematu! Elektronika - dosłownie wylewa się z tych kawałków. Czy to klubowo zmiksowane sample w "Les Malheurs", psychiczny (przerobiony na modłę normalnego techno) wokal w "Disconnect", czy warstwy instrumentalne "Bloodless" i "AVO" niczym z amerykańskiej MTV . To elektronika teraz rozdaje wszystkie karty, co niestety trochę przytłacza. Na debiucie niesamowitym smaczkiem były skrzypce, których tym razem zabrakło. Nie ma też zbyt wielu męsko - damskich harmonii wokalnych (przewijające się przez cały album "Did you feel love?" to jedyna naprawdę zapadająca w pamięć). Podsumowując - jakich dobrych elementów z "The Dark Third" zabrakło na "Amor Vincit Omnia"? Nastrój, skrzypce, progresywność i harmonie wokalne? No tak, ale to przecież wszystkie dobre elementy tamtego albumu...
Słuchając "Amor Vincit Omnia" mam wrażenie, jakoby Pure Reason Revolution swoim najnowszym "dziełem" chciało dostać się na listy przebojów. Utworki są krótkie (z wyjątkiem dziewięciominutowego "The Gloaming", które, jak na złość, raczej nie wpada w ucho), a wokaliści wykrzykują buntownicze hasła o miłości. A właśnie, skoro o śpiewie mowa, Chloe Alper usłyszymy w chórkach, ale na pierwszym planie prawie w ogóle. Na "Amor Vincit Omnia" zajmuje się głównie klawiszami, co pozwala wywnioskować, że wszystkie szatańskie "biciki" to jej sprawka. Damn you, Chloe!
Pokuszę się jeszcze o wyłonienie tych ciekawszych utworów z "AVO", bo czuć tutaj wyraźny podział na "lepsze - gorsze". Najlepsze (a może po prostu "dobre") na płycie są "Victorious Cupid", "Deus Ex Machina", "Bloodless" i "AVO", z których dwa pierwsze są powszechnie znane, jeden pojawił się na EP-ce, podczas gdy drugi, od dawna zespół gra na koncertach. No, ale ta czwórka, mimo swojej elektroniczno - młodzieżowej ułomności, szybko wpada w ucho i sam przyłapałem się na nuceniu niektórych fragmentów, choćby podczas pisania tego tekstu. Pozostałe pięć to już inna para kaloszy, CZUĆ w nich pośpiech. Chłopaki (no i Chloe) musieli trzymać się terminu, więc nie poświecili im wystarczającej ilości czasu. Efekt jest oczywisty - nuda. I agresja! Oj, jak słyszę "Disconnect" to mam ochotę kogoś pobić...
Dość, nie mam już siły, czas na solidne podsumowanie "Amor Vincit Omnia". Dwie myśli. Pierwsza: czekamy na trzeci album Pure Reason Revolution, wtedy dopiero dostaniemy ostateczną odpowiedź na pytanie z pierwszego akapitu. Druga: wiecie co mi przypomina okładka "Amor Vincit Omnia"? Wielgachne, zużyte gacie po tacie. A do czego najlepiej pasują gacie? :-)