Walczak przesadza. To zupełnie dobra płyta. A on ją wziął pod obcasy i odtańczył na niej kujawiaczka, że aż drzazgi poszły. Tak na marginesie – Romciu, co się u Was, Pomorców “tańczy” na weselach i zabawach? Bo kujawiak to nieco bardziej na południu? Ale ja Romka doskonale rozumiem, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. On traktuje Pure Reason Revolution jak… no jak zespół, który nagrał bardzo dobry debiut “The Dark Third” i pewnie spodziewał się teraz czegoś podobnego. A tu – jebut! “Amor Vincit Omnia” – płyta tak podobna do debiutanckiej, jak schabowy do jajecznicy – czyli trochę, ale bardzo niewiele.
Debiut był w pewnym sensie płytą zjawiskową i takie twarde lądowanie może każdego fana rozsierdzić, bo Amorek oprócz tego, że jest inny, to jest ewidentnie słabszy. Inna sprawa, że zapas wysokości mieli duży i nawet po dosyć długim locie, do poziomu gleby sporo pozostało. Mi się tam ta płyta podoba. Tylko, że ja podchodzę do niej z innej strony. Na Forum Dinozaurów obecnie wchodzimy bardziej w lata osiemdziesiąte, co jakby zmusza do pewnych remanentów. Ostatnie kilka roczników do 1981 starałem się być na bieżąco i całe to towarzystwo typu Suicide Cabaret Voltaire, Kraftwerk, Visage, Soft Cell, Gary Numan i Human League ostatnio dosyć często gościło w moim odtwarzaczu. Poza tym taką muzykę lubię, dlatego nie było mi zbyt trudno zaakceptować zmianę stylu PRR. Praktycznie zerwanie wszelkich związków z prog-rockiem, zwrócenie się w stronę muzyki klubowej, czy nawet brzmień typu Nine Inch Nails. Powiedziałbym, że jest to w pewnym sensie nieźle umotywowane. Mogli nagrać “The Dark Third II” czym ucieszyliby część fanów, ale jestem przekonany, że byłoby to tylko blade odbicie debiutu. Postanowili uciec do przodu – rezultat jest taki jak słychać. Jednym się nie spodoba, innym, w tym mnie – tak. Jest to dosyć fajne, utwory szybko wpadają w ucho, materiał jest różnorodny – są utwory jak z “The Dark Third”, jest też sporo tych nowszych dźwięków elektronicznej proweniencji. Ta ostra, nachalna wręcz, elektronika może wkurzać, ale akurat nie mnie. Muzycznie mogło być lepiej – tym ”starszym” brakuje płynności tych z debiutu, a te “nowe” mogły by być bardziej melodyjne. I tak jest zupełnie dobrze, po kolejnych odsłuchach coraz bardziej mi się podoba. Inne zastrzeżenie, że “stare” z “nowym” nie bardzo się łączy – czasami sąsiadujące utwory sprawiają wrażenie, jakby były z innych planet. To jednak nie jest wina samej muzyki, ale producenta. Nie znalazł się nikt, kto by nie tylko umiał sprawnie poustawiać heble na stole mikserskim, ale miał całościową wizję tego dzieła. Chyba nikt się nie zastanowił, jak to powinno brzmieć, żeby stanowiło całość, było bardziej spójne. Producent nie sprostał takiemu zadaniu, chociaż było to zadanie bardzo trudne. Po prawdzie musiałby być to ktoś pokroju Trevora Horna, albo Briana Eno, z młodszych może Flood. Na pewno nie Timbaland, a takich pomysłów tu słychać najwięcej. Przy łebskim producencie z wizja mogło by to wyjść dużo lepiej. Jednak nie ma co narzekać i tak nie jest źle.