Z tym zespołem mam problem. O ile nie rozumiem podziału na stary i nowy Marillion, rozumiem podział na stary i nowy Genesis, to dla mnie Albion to Sarajevo. Nie koniecznie zespół jednej piosenki, ale zespół „czerwonej kasety”. Tak, wiem niby sam sobie zaprzeczam kilkukrotnie, ale sam jestem skomplikowany. To co się dzieje w umyśle moim... zaraz zwierzenia miały dotyczyć płyty, a nie mojego stanu ducha. Od tego są inne gabinety (gabinety na bezdrożach, pełne krzywych luster...).
Tak, przyznaję się – zgrzeszyłem. Przyjąłem błędne założenie na początku i to się przełożyło na całą resztę. Mam jednak nadzieję, że zarówno zespół, redakcja jak i czytelnicy wybaczą mi mój brak wiary. Brak wiary w krakowski świat muzyki, który dociera do nas różnymi kanałami i powoduje ciągłe, nowe odkrywanie tego, co wydawałoby się już odkryte zostało.
Gdy płyta się ukazywała mijało właśnie dziesięć lat od pamiętnej „czerwonej kasety”, gdy piszę te słowa minęło następne cztery. I wiem, że ten album będzie jednym z częściej słuchanych przez najbliższe kilka miesięcy w moich odtwarzaczach. O ile Motyl przypomina mi jakąś trochę nieudaną reminescencję tamtego debiutanckiego albumu – jakże ja marzę o usłyszeniu Ani Batko – i mimo mocnego wejścia, świetnych klawiszy, chyba za bardzo przesterowanego basu oraz fantastycznej gitarze, choć zaskoczył mnie charakter świetnego naprawdę tekstu (mroczny i bliski mi aż za bardzo), nie jest dla mnie priorytetowym utworem na płycie...
...O tyle Szary już zmienia moje podejście. Więcej tu nowego podejścia, choć i tak pozostajemy w klimatach dobrego, polskiego rocka progresywnego. Bieg po tęczy to już miód na uszy. Doskonała, długa kompozycja, rozwijająca się, zmieniająca i oczarowująca w kilka chwil. Co najgorsze, skłaniająca do wciśnięcia przycisku REPEAT zbyt wcześnie. Suita instrumentalna, ale jakże ciekawa i przyciągająca. W Yuppie dominują klawisze, których jest mnogość, choć i solówka powinna się spodobać. Nie potrafię opisać stylu, w jakim jest zagrana, ale to, co mi najszybciej przychodzi do głowy to „polski styl progresywnych solówek”, jest bowiem w tym sposobie gry cos, co sie pojawia w zdecydowanej większości płyt z tego gatunku. Co mi się oczywiście bardzo, bardzo podoba.
Inny to doskonały utwór, z bardzo smutnym tekstem (przypomina mi trochę Lizard). Niestety przy najniższych rejestrach wokalistka odrobinę sobie nie radzi (choć to częsty problem na płytach, gdzie wokal ma tak duże znaczenie). Dobra sekcja, świetna spokojna gra perkusji w środku i ślicznie brzmiąca akustyczna gitara. Wolna zapowiada najlepsze trzy kwadranse na płycie. Dużo tu marillionowskich gitar i klawiszy, przeciągle się powtarzających, wciągających i powracających co chwilę. To jest właśnie nasz polski, doskonały rock progresywny. Autorzy wiedzą, co słuchacze chcieliby usłyszeć i z pełna premedytacją serwują właśnie to. I bardzo dobrze. Tego właśnie podświadomie oczekiwałem, choć chyba nie chciałem się przyznać. A czas od 05:20 ... powtarzaj, powtarzaj, powtarzaj.
Zanurzam się w sen, mój sen, jej sen, nasz sen?
Cienie to zakończenie i podsumowanie płyty. Epicka, bardzo zróżnicowana kompozycja, z kilkoma częściami, pozornie ze sobą nie spójnymi i bardzo optymistycznym na zakończenie tekstem. Czy rozwiała cienie? Moje z pewnością. Jak pisałem na początku, przekonałem się i będę tej płyty bliżej niż jeszcze pół roku temu. A co do wokalistki... posłucham jeszcze Broken Hopes i może, może przekonam się jeszcze bardziej.