Ocena:
8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
05.04.2007
(Recenzent)
Pink Freud — Punk Freud
Najnowsza płyta formacji Pink Freud również została nazwana niecodziennie. PUNK FREUD to nie tylko przeciwstawienie się własnej twórczości, ale także jazzowemu światku. Punk przecież jest synonimem buntu, pewnego rodzaju anarchii wobec otaczającego świata. Tak też jest z tą płytą. Niespełna trzy kwadranse zupełnie, zupełnie innej muzyki niż na wcześniejszym albumie. Ciekawostką jest zastosowanie do nagrań koncepcji z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, czyli nagrywaniu analogowemu, wszystkich instrumentów jednocześnie na (niesamowity wręcz dla mnie) szpulowy magnetofon Studer.
Nowy album to potężna dawka psychodelicznego jazzującego łojenia. Nie jest to łatwy album. Mnóstwo tu niczym nieskrępowanych wycieczek w najdalsze zakamarki improwizowanej kompozycji. Płyta, zgodnie z okładką, kopnie nas nie jeden raz. To że trampkiem, a nie punkowskim glanem nie ma znaczenia. I tak będzie bolało. Gdyby komuś było mało wrażeń, jakie dają nam trzej stali uczestnicy formacji, zaproszeni goście dorzucają swoje. Wiolonczela i skrzypce w utworze Sex Przemoc Lęk I Niemoc powalają z nóg. Gdy zaś dochodzi do głosu trąbka, wiemy już że muzyka ta jest jeszcze piękniejsza niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Muzyka rozciąga się niby tkane na strychu pajęczyny. Otacza nas i buduje osłonę przed światem. Nie próbujmy jej przerywać, niech w pełni rozkwitnie. Gdy na to pozwolimy usłyszymy opowieści piaskowego dziadka (Piasek Piasek Kupa Piasku), w których należy zwrócić szczególną uwagę na fenomenalny bas Wojtka. Zaskoczy nas też perkusja, swoim łomotaniem w środku utworu. W Velvet napotkamy prawdziwy Underground. Przed muzyką nie ma żadnych barier, nie hamują jej żadne konwenanse, co dobitnie słyszymy w zakończeniu utworu.
Wszystko Płynie (Intro Woda) to popis perkusisty. Ale nie jest to ultraszybkie walenie we wszystko gdzie się trafi i to na dwie, albo jeszcze lepiej trzy stopy. To minimalizm wyciągający najbardziej pożądane dźwięki i tylko te które są absolutnie niezbędne. Fenomenalna gra Kuby. Nie sposób nie wspomnieć o dwóch paniach, które nadają świetny klimat utworowi dostarczając smyczkowe dźwięki. Natarczywe pukanie, psychodeliczne śmiechy i wrzaski, oraz rany szarpane zadawane trąbką, to najkrótsza charakterystyka Powiedział Ełk. Po chwili dołącza super szybki, świdrujący bas, chwilami jakby rozstrojony. Natarczywe pukanie trwa dalej, choć przyszedł czas na Porno Pogodę. Szarą, smutną i samotną. Pogodę niezapowiedzianą i niezbyt miłą dla wrażliwych na niskie, przygniatające ciśnienie. Gdzieś w oddali psychodeliczne trąbki prowadzą meteorologiczne porno-dysputy. Police Jazz; czy są śród nas policjanci słuchający jazzu? Z pewnością tak. Są też pracujący w jego dziwnym i niepokojącym rytmie. Głównie nocą. Ze szczególnym uwzględnieniem wrocławskiego Trójkąta, czy gdańskiej Moreny.
Kończący płytę utwór Charles’a Mingusa to Canon (z albumu Mingus Moves z roku 1974). Przepiękny, niezrównoważony, połamany i dołujący utwór. Długi i rozbudowany. Nasycony emocjami. Pozwalający zatracić się w nim na wiele, wiele minut, a gdy się kończy zmuszający nas do cofnięcia od początku. Oczywiście jest to własna wariacja na temat. Własne spojrzenie zespołu na historię opowiadana głównie trąbką. Z racji jednak doskonałości muzyków, dwa pozostałe instrumenty się nie nudzą, co jest doskonale pokazane pod koniec utworu. Doskonałość.