Disc 1:1.Intro-0:50
2.Separated Out-6:25
3.Rich-5:36
4.Man of a Thousand Faces-7:51
5.Quartz-9:26
6.Go!-6:13
7.Map of the World-5:05
8.Out of this World-7:14
9.Afraid of Sunlight-7:09
10.Mad-5:28 TT:61:22
Disc 2:1.Between You And Me-6:11
2.The Great Escape-6:10
3.If My Heart were a Ball it would Roll Uphill-9:22
4.Waiting to Happen-5:55
5.Answering Machine-2:59
6.King-8:41
7.This is the 21st Century-10:17
8.When I Meet God- 10:08 TT:59:47
“Mędrzec powiedział, że wszystko da się wytłumaczyć poprzez matematykę ...”
Cóż, prawda. Prawda jest okrutna, jak matematyka. Albo potrafisz wyliczyć równanie, albo nie ... Więc nie owijając w bawełnę ... poza pięcioma utworami tej płyty nie da się słuchać. Pozostaje więc trzynaście fatalnych nagrań, na które szkoda czasu. Więc nawet specjalnie nie będę się nad nimi rozwodził. „Rzeczy jakie są, każdy widzi” – śpiewa Hogarth i jest to zastanawiające, szczere wyznanie. Pierwsze trzy utwory można sobie darować. H śpiewa (a właściwie wrzeszczy) w nich obu tak samo, a co za tym idzie robi się nudno, zgiełk przytłacza wszystko i w połowie Separated Out marzymy, aby to się skończyło. Nawet Man of a thousand faces nie poprawia nastroju. Gdzieś (pomimo oczywistego ryku publiki, sugerującej, że grają właśnie „wielkie” nagranie) ucieka magia tego utworu. Brzmienie klawiszy jest jakieś takie plastikowe, Rothery gra zupełnie bez polotu, jak automat. A partia fortepianu ... nosz przecież prosiłoby się aż o ciut szaleństwa. A finał utworu jest żałosną namiastką tego, co znamy choćby z płyty studyjnej. Brak tej potęgi brzmienia, brak chwytającego za serce i gardło romantyzmu. Nawet Ian wali w perkusję bez zbytniego przekonania.
Za to od wersów „ Nie potrafię sobie wyobrazić niczego bardziej nużącego ...” zaczyna się wreszcie jakieś ożywienie na tym koncercie. Dziwne prawda ? Taki tekst i taka zmiana. Przynajmniej muzycznie. To QUARTZ ! Jakoś nie przekonujący mnie studyjnie – to okazuje się brzmi rewelacyjnie. I Mark pogrywa świetne pasaże, i Rothery wygrywa przepiękne partie na tej swojej (kiedyś magicznej ?) gitarze. Sekcja rytmiczna bez zarzutu (tak lekkość i wdzięk wręcz, z jakim Pete traktuje w tym utworze swój bas). H, nie powiem, nieźle (nawet ten pseudo rap nie przeszkadza). Ten utwór ma wykop, którego brakowało poprzednim nagraniom. To jest taki Marillion, jaki chciałbym słyszeć zawsze.
Out of this world oraz Afraid of Sunlight … niestety słyszałem w dużo lepszych i ciekawszych wersjach. A... przed nimi są jeszcze dwa inne utwory, ale o ile nagrania z Afraid nie rażą (nie są rewelacyjne, ale jakoś da się przetrzymać) to poprzednie nagrania są zupełną pomyłką. Nie tak wielką, jak takie Answering Machine czy Between You And Me, ale mimo wszystko to pomyłka. Jakby chłopakom brakowało nagrań ... (to niech grają covery, powiecie – i słusznie). Mad ... hm, może chłopaki w ramach grania kawałków utworów zaczęliby grać również np. część Forgotten Sons od słów „... minister careful, careful your children”... Dobra, wiem, że jestem złośliwy.
No i finał. I znowu ... superlatywy :-). Zarówno This is the 21st Century, jak i When I meet God to piękno, wzruszenie, to nagrania, dla których warto sięgnąć po ten koncert. Dzięki którym nie oceniłem tego na „dzieła” na jedynkę.
Nie siląc się zbytnio – jest to album dla fanów. Tych najbardziej zawziętych i bezkrytycznych. O ile oczywiście nie poczują się dotknięci koszmarną okładką. Choć z drugiej strony – skoro zespół tak nas postrzega, to może dlatego nagrywa takie koszmary. Pozostali – niech posłuchają sobie Made Again. Tamta koncetówka jest dużo ciekawsza, lepiej zagrana i zrealizowana.
ps. nigdy nie myślałem, że publiczne wypowiem tyle dobrych słów o ... Made Again. Ale – the times are gonna changin’ ... Ludzie też … :-)