Zacznę od tego, że nie lubię kawy w szklance. Nie znoszę dymu papierosów, niedziel spędzanych przez rodziny w centrach handlowych i nie cierpię wręcz programowo składanek. Takich typu best of. Bo to znak, że wykonawca zupełnie się zniżył do poziomu żebraczego i próbuje wyciągnąć od nas ostatnia złotówkę.
Gdy dotarły do mnie informacje o projekcie Massive Attack to minę miałem nietęgą. Cholera, pomyślałem, jak mogą mi to robić. Będzie to ich pierwsza płyta, której nie kupię. Na szczęście w tzw. międzyczasie dotarły do mnie informacje dodatkowe, więc już zupełnie nie miałem skrupułów, gdy stojąc przed kasą w sklepie wywaliłem na Collected kilkadziesiąt złotych, mimo wcześniejszych buńczucznych zapowiedzi.
Dobra, teraz do sedna. Collected ukazało się w dwóch wersjach. Wersja jednopłytowa z nagraniami z singli to płyta z mojego wstępu. Nie widzę powodu, dla którego ktokolwiek miałby ten album kupić. Wszystkie te nagrania znajdziemy na wydanych wcześniej płytach, a wyrywanie ich z kontekstu i umieszczanie na składance uważam za delikatnie rzecz ujmując – nieporozumienie. Ani to obraz zespołu, ani opis pewnej historii (bo ani krztyny chronologii w ułożeniu nagrań), ani tym bardziej wizytówka dla potencjalnego, przyszłego fana. Jeśli więc ktokolwiek będzie przymierzał się do nabycia Collected, to półkę z jednopłytową wersją lepiej niech omija z daleka. Chyba, że krążek ten będą dawali w promocji do nowego mydła.
Druga wersja, to już zupełnie inny świat. I tym wydaniem się tu zajmiemy. Na dodatkowym krążku, wydanym w postaci dual-disc znalazły się z jednej strony nagrania audio, które każdy fan powinien mieć w oryginale w swoich zbiorach, a na drugiej (DVD) dorzucono teledyski do nagrań singlowych. Video zostawimy na razie na boku, parę słów trza rzec o stronie audio. Trzeba, bo naprawdę warto. Znalazły się tu bowiem tzw. rarytasy, a więc nagrania nigdzie nie publikowane wcześniej, o których chodziły legendy, a także wersje „inne” znanych już nagrań. Polecam wszystkim tę płytkę, bo nie wyobrażam sobie, że moglibyście pominąć tak smakowite kąski. Jak choćby Bullet Boy, mający w sobie coś z ducha Sigur Rós, czy jeszcze bardziej björkowki Joy Luck Club. Taka lekkość, jaką Del Naja & friends zaserwowali nam w tym nagraniu zdarza się nieczęsto. Cudowne nagranie, pełne melancholii i jednocześnie nowoczesnych rytmów zasnutego oparami cywilizacji miasta. Zaskoczeni? Macie prawo. A to nie wszystkie niespodzianki. Bo przecież z równą przyjemnością słucha się tu i Elizabeth Frazer (Black Melt), i Mos Def’a (I Against I). A na zakończenie dostajemy świetną, wręcz niesamowitą wersję I Want You, zaśpiewaną przez Madonnę. Nie sposób tu opisywać wszystkich utworów – każdy z nich zasługuje na wyróżnienie.
Parę słów jeszcze o teledyskach. Powiem szczerze, że robią wrażenie. Każdy z nich opowiada jakąś historię, niesamowitą z punktu widzenia nastroju niesionego przez muzykę i przez obraz nakręcony do niej. Aż dreszcze przechodzą, gdy się ogląda zapijającą się na śmierć (chyba dla zasady) bohaterkę Live With Me. Znamy takich ludzi (przynajmniej niżej podpisanemu jest to dane, niestety) i od zawsze zastanawia mnie, dlaczego oni to k*** robią. Może nie ma tu oczywistego wyjaśnienia, ale ja rozumiem. Przynajmniej staram się zrozumieć. Albo inna historia opowiedziana w kolejnym teledysku. Po obejrzeniu której aż z niedowierzaniem kręcimy głową, gdy uświadamiamy sobie, że sami równie często nerwowo oglądamy się za siebie, co bohater Angel.
Napisałem, że nie lubię płyt the best of. Bo takie znane, bo nudne i że dołujące myślami o cynizmie wykonawców. Collected jest wyjątkiem potwierdzającym regułę. Słowem, szanujący się fan dobrej muzyki powinien mieć ten album w swojej kolekcji. Dla fanów Massive Attack to pozycja obowiązkowa, dla tych, którzy doceniają znaczenie emocji w muzyce również płytka ta nie powinna pozostać anonimowa. Polecam.