Historia String Driven Thing sięga 1965 roku. Przynajmniej tak podają źródła. Ale tak naprawdę zaczęła się wtedy, gdy pojawił się pierwszy album grupy. A to znacznie później, bo w 1969 roku. W tej recenzji chciałbym jednak przybliżyć wam materiał z płyty The Machine That Cried, nagranej w 1973 roku. Czyli praktycznie tuż-tuż przed rozwiązaniem zespołu.
Heartfeeder, rozpoczynający płytę to pojawiający się znikąd, narastający i coraz bardziej ostry atak skrzypiec Smitha, połączony z wykrzykiwanym przez wokalistę tekstem. Wszystko przeradza się w budzące grozę nagranie, w którym króluje ów powtarzany skrzypcowy „riff”. I nawet ta pojawiająca się znikąd chwila wytchnienia w środku nagrania jasno daje do zrozumienia, że za moment powróci ów rockowy pazur, z jakim Strings podeszli do muzyki. To See You jawi się przy poprzedniku niczym anielska ballada. Delikatna, liryczna, taka jakaś miękka w wyrazie. Ale nie słaba – przeciwnie, niezwykle wyrozumiała i dopracowana. Takie zresztą są wszystkie „balladowe” fragmenty na albumie. Ton oczywiście nadają mu skrzypce Grahama Smitha, przewijają się przez każdy z utworów nie pozwalając ani na chwilę zapomnieć, czego słuchamy. Gdybym miał przydzielić jakąś szufladę, to gdyby pozostawić na tapecie tylko te balladowe kawałki, pozbawić je żeńskiego wokalu i skrzypiec… otrzymalibyśmy muzykę zbliżoną do … The Strawbs. Gdyby zabrać męski wokal, pozostawić wokalistkę i krzyczące ogniście skrzypce Smitha – nie pogniewałoby się Curved Air, stojąc obok The Machine … na półce. Ale wcale nie mówię, że to jedyne odnośniki, a tym bardziej inspiracje. Raczej przypadkowa zbieżność celów i zainteresowań, jakie cechowały członków wymienionych zespołów.
String Driven Thing nagrali ostatnio (w 2007 roku) nową płytę. Ale… to już całkiem inna historia. Póki co – absolutnie polecam. The Machine That Cried to klasyka artrocka. Wstyd nie znać.