“Pieśni Miłosne” były pierwszą płytą Hammilla , którą poznałem od początku do końca. Nawet nie bardzo wiedziałem, co nagrywam, ale hasło: “wokalista VDGG” wystarczyło za rekomendację. W pewnym sensie jest to składak, a w pewnym sensie nie. Wszystkie te utwory były już opublikowane na wcześniejszych płytach, ale wtedy nagrano je jeszcze raz – nowe wokale, nieco zmienione aranżacje. Hammill dokonał bardzo starannego wyboru spośród swojej bogatej kolekcji takich piosenek. Postarał się, żeby miały w miarę podobny klimat, żeby to stanowiło muzycznie i stylistycznie całość. Wybór optymalny. Akurat dla mnie prawie optymalny bo zabrakło “Airport” z mojej ulubionej płyty Hammilla – “Nadir’s Big Chance”. Ale chyba po prostu niezbyt pasował do reszty. Chociaż szkoda bo to jedna z bardziej przejmujących pieśni miłosnych tego pana. Bohater obserwuje startujący samolot , którym odlatuje jego ukochana. I to raczej na zawsze. Niby banalne , ale jak napisane, zaśpiewane. I na pewno każdy z nas miał taki swój “Airport” – tylko może się inaczej nazywały – “Railway Station”, “Bus Station”, albo nawet “Ford Combi”. Mniejsza z tym – “Airport” dla chętnych dostępny na “Nadir’s Big Chance”.
Miłość u Hammilla to zwykle nie jest szczęśliwe uczucie – tęsknota, rozpacz, zrezygnowanie, samotność, wyrzuty sumienia – przewijają się tam najczęściej. Na dziesięć utworów na tym albumie tylko dwa są pogodne i optymistyczne – “Vision” i “My Favourite”. Reszta – to mroczniejsza strona damsko-męskich perypetii. “Just Good Friends” – “Zostańmy przyjaciółmi” – kto z nas tego nie zna. Kto nie pomyślał wtedy – “A idź się powieś...” A kto powiedział, narażając się na zarzut bycia chamskim, niedelikatnym i niegrzecznym. Taka propozycja od osoby, która zrujnowała nam życie, albo jego spory jego kawałek zakwalifikowała do zaorania – to jak papieros przed egzekucją. Dla astmatyka. Rzucone tonącemu koło ratunkowe. Betonowe. “Zostańmy przyjaciółmi” – to alibi dla osoby kończącej związek. Niestety nasze wychowanie utrudnia nam szczere powiedzenie co o takiej propozycji myślimy, posłanie jej do diabła razem z byłą miłością. “This Side of The Looking Glass” balansuje na granicy nadmiernego patosu i egzaltacji – jak to zwykle często u Hammilla bywa, ale on taki jest, to jego styl. To co u innego będzie sentymentalne i pretensjonalne, u Piotrusia Pana jest szczere i autentyczne. Za to jedni go kochają, a inni nienawidzą. On umie grać na takich emocjach słuchaczy. Oryginalnie “This Side...” znalazło się na jednej z najlepszych płyt Hammilla – “Over”. Też głównie o miłości, ale powodów do radości nie ma na niej zupełnie – “Yoga”, “Betrayed”, “Time Heals”, “Lost And Found”, wspomniane “This Side...”(na “Over” zaśpiewane chyba o oktawę wyżej) – to te bardziej depresyjne. Wiadomo - “Over” to “Over”, koniec i już. “Vision” to zupełnie drugi biegun miłości – stan totalnego zakochania, powiem nawet zaświergolenia, którego doznajemy na początku znajomości i najlepiej by było gdyby trwało zawsze. Pory roku przemijają, a moja miłość pozostaje niewzruszona... Jak zaklęcie. Żarliwe wyznanie miłości, która się dzieje. Idealna piosenka, żeby wyznać komuś miłość...
Hammill to wielki specjalista od pisania o ludzkich uczuciach. Teksty jego piosenek bywały ukojeniem dla zagubionych, aczkolwiek powodem do szukania ostrych narzędzi lub sznurka również. Zawsze można znaleźć coś odpowiedniego do sytuacji w której się znajdujemy, zawsze coś takiego wynajdziemy, zawsze w bohaterach jego piosenek odnajdziemy siebie samych. To są rzeczy dla nadwrażliwców, emocjonalnych popaprańców, dziwaków. A może przede wszystkim dla ludzi, którzy w muzyce szukają czegoś niebanalnego, poważniejszego, co nie uleci z głowy razem z ostatnia nutą.
Facet, który tak pięknie pisze o miłości, a tak rzadko używa w swoich tekstach tego słowa. Na “The Love Songs” – łącznie z tytułem , może jeszcze z pięć, sześć razy. Ciekawe, prawda?