Bardzo czekałem na tę płytę i długo myślałem jaka ona będzie. Głupio tak z recenzenckiego punktu widzenia się odkrywać, ale ukochałem sobie debiut „Hope To See Another Day” i oczekiwania wobec drugiego krążka miałem spore. W końcu balon pękł i wszystkie myśli zostały uwolnione. Już wiem, że Believe nagrało kolejną niebanalną i po prostu piękną płytę. Ale czy mogło być inaczej? Czy tacy muzycy, z takim doświadczeniem mogli nie udźwignąć „ciężaru drugiego krążka”?.
Pierwszym co imponuje jest niesamowita spójność materiału, wszak krążek rodził się w bólach i na przestrzeni dosyć długiego czasu. Mnóstwo wydarzeń i doświadczeń odcisnęło na nim swe piętno. I to słychać, ale spaja to wszystko szczególna jednorodność, zmierzająca do konkluzji brzmiącej: zespół ma swój styl! W tej jednorodności sporo się jednak dzieje. Mnóstwo smaczków, pomysłów, rozwiązań ubranych w przestrzeń, głębię i… szlachetność. To album bardziej spokojny, delikatny i romantyczny. Więcej w nim akustycznych brzmień oraz skrzypiec Satomi. Ileż to było dyskusji na temat roli tegoż instrumentu. Wydaje się, że zespół znalazł na „Yesterday Is A Friend” złoty środek. Skrzypce stały się wreszcie pełnowartościowym elementem tej muzycznej, przebogatej układanki. Częstotliwość ich pojawiania się wywołuje w nas odczucie pełnej naturalności. W efekcie tego chwilami o nich… zapominamy, gdyż są tak mocno zespolone z rockową całością. To płyta bardzo przemyślana i dojrzała. Ma też w sobie niesamowity potencjał melodyczny. Nie chodzi tu tylko o gitarowe solówki Mirka Gila (jak zwykle kunsztowne) czy uduchowione partie skrzypiec Satomi. Ta melodyjność jest także w głosie Tomka Różyckiego, który śpiewa tu jeszcze pewniej i lepiej niż na debiucie. Cóż jeszcze? To płyta mądra. Mówi o tym co w życiu najważniejsze. O ludzkich uczuciach, wątpliwościach, nadziejach, rozterkach i dramatach. Cudne w niej jest to, że nawet gdybyśmy za bardzo nie rozumieli jej warstwy lirycznej, muzyka wydobywająca się z głośników precyzyjnie ją „objaśnia”. Cechuje ją nadzwyczajna dźwiękowa komunikatywność.
Dużo już słów spisałem, a nie padło jeszcze zdanie o jakiejkolwiek kompozycji. Dlaczego? Może dlatego, że choć to nie jest koncept album, trudno mi go słuchać wyrywając zeń fragmenty. Są oczywiście na tym albumie, pośród wielu klejnotów, prawdziwe perły. Ogromnym blaskiem świeci dla mnie „Tumor”. To pieśń o chorobie nowotworowej, obok której osobiście nie potrafię przejść obojętnie. Ma jakiś szczególny wymiar podkreślony ujmującą, smutną melodią w refrenie, skontrastowaną z występującymi w innym miejscu mocnymi dźwiękami gitary i skrzypiec. Warto też zwrócić uwagę na bardzo osobisty „You & Me”, napisany dla dzieci wokalisty Believe i mówiący o tym najpiękniejszym z uczuć w delikatnej, wyważonej, dźwiękowej formie. „What They Want (Is My Life)” jest być może najwartościowszą kompozycją w całym dorobku grupy. Złożona, wielowarstwowa, z pewnym novum w postaci partii fletu zagranej przez Karola Wróblewskiego. Zbliżył się w tym momencie Believe do… (żeby daleko nie szukać, wszak przykładów jest sporo) naszego Quidamu, gustującego w takich klimatach. „Plemienne” bębny i zaśpiewy na początku „Mystery Is Closer” przypominają takowy początek z „Coming Down” z poprzedniego albumu. W dalszej części utworu intrygują jeszcze dźwięki, pachnących latami siedemdziesiątymi, klawiszy Adama Miłosza. Żeby jednak nie było, iż tylko spokój i błogość tu królują! Wsłuchajmy się w spore fragmenty „Memories” i „Unfaithful”, w których daje się we znaki zadziorna gitara. Dodatkowo w „Unfaithful” mamy nerwową partię skrzypiec. Z drugiej strony wspomniany „Memories” przynosi solówkę silnie nawiązującą do „collage’owych” czasów Mirka Gila. Album wieńczy „Together” – prawdziwe rozprężenie po ogromnej dawce emocji jakie niesie ta płyta.
Podsumowanie. No cóż, jeśli podobnie jak ja obdarzyliście Believe sporym zaufaniem po debiucie, „Yesterday Is A Friend” szlachetnie wam za to podziękuje. Bo to krok do przodu i we właściwą stronę.