Nu-progressive – tak autorytatywnie zawyrokował Naczelny, kiedy usłyszał dźwięki wydobywające się z tego krążka. No – przytaknęliśmy gorliwie obaj z Krisem. Bo co tam będziemy przełożonemu podskakiwać. Poza tym nawet miało to sens. Łatwo wyłapywalne nu-metalowe klimaty, do tego bardziej skomplikowana forma i pewne skojarzenia narzucają się same. Od razu widać, że zebrało się trzech takich, którzy wcześniej twórczości Tiles nawet nie polizali. No to co z tego? Zaraz trzeba mieć “obcykaną” całą dyskografię, żeby coś sensowniejszego napisać o pojedynczej płycie? Niekoniecznie. Na “świeżaka” też można.
Naczelny miał fajny pomysł z tym nu-progressive, bo dzięki temu można było jakoś zagaić recenzję. Ale trafność osądu kończy się na dobrą sprawę, mniej więcej na drugim utworze. Uważniej zagłębiając się w muzykę z najnowszej płyty Tiles, bez problemów znalazłem kogoś, kto jest ich najważniejszą inspiracją – Rush. “Sacred & Mundane” i “Back & Forth” to takie Niedźwiadki, że hoho! Tylko gitary nieco bardziej sfuzzowane. Do tego wokal – też trudno nie zauważyć zbieżności. Inne podobieństwa – chyba Alice in Chains. Chociaż głos Marka Evansa ma się nijak do potężnego i zbolałego wokalu Layna Staleya, ale już chórki, gitary, ogólny klimat – to już trochę bardziej.
Dajmy sobie spokój z tymi zapożyczeniami i podobieństwami. Najważniejsze, że jest to całkiem niezła płyta. Nie podobają mi się oba najdłuższe utwory, czyli “Dragons, Dreams & Daring Deeds” i “Hide & Seek” – spinanie się na bardziej skomplikowane formy nie poszło muzykom za dobrze - klasyczny przykład problemów pt. “Czy ktoś wie dokąd ja jadę?” Pozostałem utwory oparte są na prostszych, żeby nie powiedzieć zdrowszych zasadach. Zdarzają się ballady , na przykład “Crowded Emptiness” – niezbyt pasująca brzmieniowo do całości, bardziej “przejrzysta” dźwiękowo, bardziej bogato zaaranżowana, ze smykami. Ale ładna i może się podobać. Wyróżniłbym też na pewno “Markers” – od łagodnego, akustycznego wstępu do rockowej kulminacji (Bardzo nisko się tutaj Rush kłania, bardzo nisko). Reszta utworów oparta jest na starej jak rock strukturze – konkretny riff i jedziemy. Ponieważ faktycznie konkretne riffy są, to te utwory wypadają bardzo sympatycznie.
Rzuca się w oczy imponująca lista zaproszonych gości – min. Alanah Miles, Alex Lifeson, Mathew Parmenter. Ale nawet dosyć pobieżna lektura albumu pozwala stwierdzić, że jest to raczej obecność typu “za udział wzięli” – czwarty tamburyn, trzecia fujarka. Gdybym nie przeczytał tego z okładki, to bym w życiu się nie zorientował, że takie VIPy się tu udzielają.
Nie znam poprzednich płyt Tiles, ale ta prezentuje grupę, jako wykonawcę działającego na obszarze szeroko pojętego metalu i będącego pod sporym wpływem Rush. Dosyć przyjemnie mi się tego słuchało, ale czy jest na niej coś takiego , czego nie słyszałem wcześniej, albo nie znajdę gdzie indziej w lepszym wykonaniu? Czy będę do tego wracał? Nie wiem. Wątpię.