T Lavitz serwuje nam swoją muzykę już od 1978 roku. To dobry pianista, kompozytor i klawiszowiec. Związany z takimi muzykami jak Bill Bruford, Billy Cobham, grupami Cosmic Farm, The Connection, Electric Tigers, Jefferson Starship, Dixie Dreegs i Jazz is Dead (formacją eksplorująca instrumentalnie dokonania Greatful Dead). W roku 2006 pojawiła się idea zagrania jazzowego albumu z przyjaciółmi. Efektami jest wydawnictwo School Of The Arts, które mam zaszczyt przedstawić poniżej.
Jedenaście interesujących jazzowych utworów. Gdzie (jak to zazwyczaj w jazzie bywa) każdy instrument ma coś do powiedzenia, raz stanowiąc tło, raz wychodząc na pierwszą linię. Gdzie rytmiczna jazzowa sekcja stanowi podkład dla fortepianowych szaleństw. Oczywiście nie tylko pianino jest tu ważne. Pięknie brzmi gitara akustyczna już w pierwszym utworze Fairweather Green. Gdy w No Time Flat wchodzą skrzypce, robi się jeszcze ciekawiej i jeszcze bardziej jazzowo. Ciężko jest wybrać szczególnie lepsze, czy ładniejsze utwory. Płyta jest spójna, znajdziemy na niej dużo jazzowych, chwilami nawet (za sprawą Steve Morse’a) jazz-rockowych zagrań. Odnoszę wrażenie, że studyjność nie oddaje całej energii, jaką muzycy poświęcili tym nagraniom. Płyta zdecydowanie do grania na żywo, bardzo ekspresyjna, uczuciowa. Choć raczej tylko w Nowym Jorku, bo szanse na spotkanie tego sextetu w Polsce są raczej znikome. Niemniej jednak warto byłoby się na nich wybrać. Ciekawym utworem jest Portrait, gdzie mocna linia basu dominuje, pozwalając jednak zaistnieć i połamanej perkusji i świetnej akustycznej grze Steve’a. Zmiany rytmów, jakiś lekki orientalizm – bardzo, bardzo milutko. Jeden z trzech najdłuższych utworów, więc muzyka otacza nas coraz to i bardziej. Znowu zmiana, tym razem jakby w stronę Metheny’ego. To nie portret, to galeria portretów. W Like This brzmienie skrzypiec troszkę mi przypomina Nigela Kennedy’ego (w nagraniach poza Czterema Porami Roku). Jest jakieś takie buntownicze, zawadiackie i niepokorne. Wspomnę jeszcze o A Little Mouse Music, który to chyba został napisany dla perkusisty. Przez cały czas instrumenty robią tylko przygotowanie, a potem podkład dla popisów perkusyjnych Weckla. Oj czuję się jakbym był na festiwalu perkusyjnym. Po prostu doskonałość. Dziesiątki brzmień, przejść, zagrywek. Oczywiście pojawiają się gitry,ale ja jakoś tak przełączyłem się na instrumenty perkusyjne.
Zastanawiałem się przez chwilę, czy znajdę tu momenty zadumy. Maybe Next Time. Tylko tu i to raczej jako zapowiedź innego wydawnictwa, bo tylko tu jest spokojnie i refleksyjnie. Tylko tu usłyszymy tylko pianino. Piękne, o trudnym rytmie, taki improwizujący muzyk, który zwiał z orkiestry…