Te słowa wypowiedziane niedawno przez Fenriza z Darkthrone krótko odzwierciedlają z czym mamy do czynienia. Trzy lata musieli czekać fani starej, dobrej, starej szkoły thrash metalu. Tyle bowiem minęło od wydania pierwszego albumu formacji Audiopain (TheTraumatizer ukazał się w 2004 roku). Drugi album Norwegów traktuje temat bardzo jasno. Niema odwrotu z raz obranej thrash metalowej drogi. Dla mnie to miód na uszy na kilka godzin przed sylwestrowym badziewiem, puszczanym na wszystkich możliwych kanałach telewizyjnych i radiowych. Tak samo jak na poprzednim znajdziemy tu sześć utworów – bo i poco więcej. Ten album to tylko dwadzieścia sześć minut. Ale za to jakich. Pełna energii, ekspresji muzyka, bez momentu spowolnienia, bez chwili wytchnienia. Już Hellbound daje nam przedsmak tego słuchowiska. Muzyka spokojnie mogłaby istnieć i dekadę i może nawet dwie temu. Przypominają mi się headbangingowe czasy liceum. Venom, D.R.I., wczesny Testament – to bliskie im zespoły. W tytułowym utworze następuje półminutowe spowolnienie, ale tylko po to by domowymi partiami bardziej nas przygarbić. Holy Toxic to numer, który specjalnie będzie czekał na lepszą, wiosenna pogodę, tak aby pomęczyć dresiarzy w bardzo znanych markach, którzy przecież też stoją wewrocławskich korkach. Termination Fields przypomina troszkę Slayera, co się bardzo chwali zespołowi, ale żeby nie było – zero ściągania. Podoba mi się ten zadziorny, wściekły wokal. Nie ma na tym albumie solówek, popisów czy tym podobnych bzdur znanych ze świata muzyki progresywnej. Jest moc, ciężkie, szybkie riffy, miażdżąca perkusja i interesująco przesterowana gitara basowa. Alliance przypomniało mi zagrania znane z takich zespołów jak Artillery, czy Jaguar. Przepiękny powrót do przeszłości. Poza Switch to Turn off Mankind i Holy Toxic, Cobra Dance to najciekawszy utwór na płycie. Zadziwiająco długi (ponad sześć i pól minuty). Ale wiadomo tez dlaczego, znajdziemy tu kilka spowolnień, dużo przejść perkusyjnych i lekko samaelowych zagrywek (Worship Him). Końcówka robi się klimatyczna, długi pasaż gitarowy, bardzo, bardzo nisko zagrany, a po nim – przyznaję się skłamałem - instrumentalne popisy czyli solówki przez ostatnie półtorej minuty..