List otwarty do Kristoffera G. Rygga, znanego także jako Garm i Trickster G.
Szanowny Panie Rygg!
Muszę przyznać, że oczekiwałem na pańskie nowe dzieło z rzadko towarzyszącą mi niecierpliwością. Poprzedni album nagrany przez Pana zespół wstrząsnął mną jak żaden inny wydany w ostatnich kilku latach – nic więc dziwnego, że wieść o nadchodzącym następcy zelektryzowała. Powiem szczerze (bo i cóż mógłbym osiągnąć kłamiąc?) - dzięki takim płytom jak Blood Inside czy tzw. The Blake Album uznałem Pana za muzyka wyjątkowego i wybitnego. I nadal za takiego mam. Takoż, gdy tylko Shadows of the Sun pojawiło się na sklepowych półkach, z drżącymi rękami ruszyłem do najbliższego muzycznego, by jak najszybciej dowiedzieć się czym tym razem zadziwi Pan świat. Przy pierwszych przesłuchaniach wygrywały emocje – byłem zachwycony i zawiedziony, zafascynowany i znudzony – postanowiłem więc zrobić sobie dłuższą przerwę, ochłonąć i podejść do nowego Ulver z dystansem; jak to się mówi: „na chłodno”. Minęło parę tygodni, a ja album dozowałem w rozsądnych dawkach, zwiększając spożycie dopiero kilka dni temu. Jak musi się Pan domyślać, pobudziło mnie to do kilku pytań i refleksji.
Dlaczego, Panie Rygg, dlaczego poszedł Pan na łatwiznę? Czy dwa lata to dla Pana za mało? Owszem, pomiędzy poprzednimi studyjnymi krążkami upłynęło więcej czasu – teraz także mógł Pan poczekać, jeśli w zamian otrzymalibyśmy wiekopomne dzieło. Ma Pan własną wytwórnię, nikt Pana nie pogania; a tak, owszem, upichcił Pan z zespołem rzecz wielce przyjemną, a może i – w pewnych chwilach - piękną, ale obyło się bez rewolucji. Nie, Panie Rygg, nie chcę bynajmniej napisać, że zjada Pan własną bródkę – jednakże nie jest Pan też wcale nowatorski, a do tego nas Pan powoli przyzwyczajał. Tak to już jest: od niektórych - w tym od Pana – oczekuje się więcej i wydaje mi się, że winien być Pan z tego dumny i starać się ten stan utrzymać! Niestety, zamiast tworzyć nowe konwencje, Pan w pewną się wpisał; słuchając choćby September albo Marii z Sylvianowego Secrets of the Beehive słyszę Shadows of the Sun! Tak, Panie Rygg, wiem, że od paru miesięcy trąbiono (nomen omen trąbka na obu płytach brzmi kapitalnie), że Ulver zbliży się klimatem do Davida S., skoro jednak znaczną część Pana wynurzeń bez problemu przenieść by można na album sprzed lat dwudziestu, to chyba nie najlepiej? Co nieco przywodzi na myśl także np. Myhrrman czy Taphead Talk Talk. To naprawdę nie przypadek, że ci wykonawcy powtarzają się w recenzjach! O gitarach praktycznie Pan zapomniał i nie widzę powodu, by za to ganić; pojawiają się w trzech kompozycjach z dziewięciu, w jednej akustyczna, elektryczna w dwóch, w tym w przeróbce Solitude Black Sabbath. Zresztą, przecież wie Pan o tym lepiej ode mnie, to Pana utwory. Tą drogą wszakże doszedłem do tego, do czego dojść chciałem – coveru. Wspaniały! Trochę szkoda, że jedyne, co wzrusza od samego początku do końca, czemu naprawdę nic zarzucić nie można, to cudzy kawałek. Genialny w oryginale, genialny – i całe szczęście inny – u Pana. Gratuluję, Panie Rygg, z całego serca! Mimo to, dłużej słodzić nie mogę. Musi mnie Pan zrozumieć, nie jest Pan przeciętniakiem, kolejnym kopiującym schematy neoprogrockowcem lub heavymetalowcem, Pana trzeba traktować z pełną powagą, nie wolno mi przymykać oczu nawet na drobne usterki. W każdym bądź razie, w przeróbce tej nie eksperymentuje Pan ze śpiewem, co w pozostałej części się zdarza. Bardzo często z dobrym skutkiem, jednak bywa, że Pana wokalne próby psują efekt. Co ciekawe, większość tych prawdziwie rewelacyjnych fragmentów jest instrumentalna – proszę wybaczyć mi szczerość - czasem brzmi Pan sztucznie, albo jakby niezmiernie się Pan męczył! A przecież nie zapomniał Pan, jak czarować głosem. Obiecywał Pan, obiecywał również Tore Ylwizaker, że rezultat waszej pracy będzie bardziej stonowany, przytłumiony. Tutaj, trzeba to Panu oddać, dotrzymaliście słowa. Nie widzę wprawdzie, przywoływanych przez wielu, dużych podobieństw do Perdition City, ale Shadows... to rzecz równie spokojna. Miast zgiełku wybrał Pan smyczki, klawisze oraz elektronikę (wśród gości m. in. Christian Fennesz) i widać, że w tak wyposażony czuje się Pan dobrze – może aż za dobrze, bo wygląda na to, że nie wysilił się Pan zanadto. Szkoda, mogło znów być fenomenalnie.
Stworzył Pan naprawdę dobry – a momentami porywający - krążek, Panie Rygg; ale od kogoś takiego jak Pan i Pana koledzy wymaga tego przyzwoitość. Zachował ją Pan z trudem. Poza pierwszą i trzecią płytą, których z przyczyn stylistycznych nie biorę pod uwagę, wszystkie pełne albumy wydane pod szyldem Ulver są ciekawsze od Shadows of the Sun. Dla tysięcy artystów pułap Cieni Słońca jest nieosiągalny, dla Pana niestety jest niziną; nie doskoczył Pan do ustawionej lata temu na niebotycznej wysokości poprzeczki. Od dłuższego czasu staram się zachęcać kogo mogę do sięgnięcia po Pana muzykę jako po objawienie, wizjonerów ostatniej dekady. Dalsze takie kroki nie skłaniają do kontynuacji tego procederu (jakby robiło to Panu jakąkolwiek różnicę!) – płyt na tym poziomie co prawda zbyt wiele się nie pojawia, ale wystarczająco, żeby z racji powstania kolejnej nie robić szumu. Tak, będę często wracał do Shadows of the Sun, lecz na miłość boską, niech Pan następnym razem postara się bardziej!
Pozdrawiam serdecznie,