W zasadzie, spodziewałem się tego. Może niekoniecznie po tym zespole, może kilka lat wcześniej... Ale czekałem na to około dekady. Prędzej, czy później musiało się zdarzyć. Trzecia płyta teksańskiego PsychoCross cholernie przypomina słynne Given To The Rising. Trochę cięższa, uwspółcześniona, ale jednak. I, w gruncie rzeczy, niepomiernie mnie to cieszy, mimo że wysokiej oceny wystawić nie mogę.
Do inspirowania się Neurosis przyzwyczajać się możemy od ćwierćwiecza. Najpierw Pelican, Cult Of Luna (czyli jedne z garstki dawnych epigonów, o których do dziś pamięta nie tylko kilku fascynatów), ostatnio PsychoCross, Neuromicon, The Green Wolves... Ale dla Given To The Rising nie było dotąd czytelnego hołdu. Bo przecież nie raz pobrzmiewają w utworach młodych twórców Neurosis płyty wcześniejsze, nie brakuje uśmiechów do wydanego po czterech latach Crowd XIX. Bynajmniej nie są to rzeczy łatwiejsze w odbiorze ani jakoś znacząco lepsze – zresztą status, jaki zyskało przez lata GTTR, mówi sam za siebie.
Bo to był wspaniały album. Moment jego pojawienia się pamiętam jak dziś. Czasy przed wielkim exodusem Polaków na wyspy (a może już w trakcie?), początek ośmioletnich rządów Kaczyńskiego, rok 2007. Po długim milczeniu na rynku pojawia się Given To The Rising. Okładka zachwyciła od razu - czarne tło, zdjęcie tajemniczego pomnika*. Prostota, umiar, wymowność. Wkładka, właściwie dwie. Pierwsza, malutka, ze ściśniętymi na dwóch stronach lirykami, nazwiskami, podziękowaniami. Druga, obszerna, bez żadnych słów – tylko obrazy, graficzna oprawa autorstwa Josha Grahama. Doskonale ilustrująca muzykę: mroczną, fascynującą, ale utrzymaną w odcieniach szarości; niejako podsumowującą dotychczasową twórczość grupy.
Taki jest także nowy album Teksańczyków. Nie można rozpatrywać go w oderwaniu od Given..., od tamtego wszechobecnego smutku, gniewu, popiołu. U Neurosis jest ogień, ale przede wszystkim jest popiół – podobnie tutaj. To bardzo emocjonalna muzyka – przepełnione bólem wrzaski jak u Scotta Kelly'ego, dokładnie takie jak tam operowanie nastrojem, przejścia od delikatnych, kojących nut do agresji, nawiązania do space rocka, elektronika, ambient na przemian z ciężkim doomem. Hipnoza. W tej chwili łatwo to zaklasyfikować, wtedy niekontrowersyjnej szufladki nie było. Nazywali to post-metalem, hard-core'em, alternatywą, industrialem, mówili na to experimental progressive sludge metal. Ostatecznie zgadzali się, że Neurosis gra jak Neurosis. Czyli nieprzewidywalnie.
Nieprzewidywalności w PsychoCross naturalnie nie ma, jest zgrabne odegranie dawnych patentów. Bliskie mi dlatego, że Given To The Rising to od lat jedna z ulubionych moich płyt dinozaurów na N. Surowa, ciężka, pozornie prosta, faktycznie pełna smaczków, rozbudowana, dająca się ogarnąć dopiero po długim i często bolesnym poznaniu. Styl zespołu od razu rozpoznawalny, nie do pomylenia z jakimkolwiek innym, a jednak krążek różny od pozostałych klasyków – Souls At Zero, Through Silver In Blood, Times Of Grace. Mimo to nie brakuje tego wszystkiego, co zrobiło z nich obiekty kultu. Apokaliptyczny drone, ściana dźwięków, przestrzeń. Zdecydowanie PROGRESJA, ale brutalność. Kolejny dowód na to, że to w muzyce ciężkiej od lat powstają grupy niezwykle inteligentne, wymagające, ambitne, przy czym z tzw. prog metalem niemające nic wspólnego – sporo za to – dla przykładu – z art rockiem sprzed pół wieku: spojrzenie przebijające każdą ścianę, przekraczające kolejne granice.
PsychoCross przechodzi przez dziurę w murze, którą pieczołowicie, m.in przy pomocy Given To The Rising, dłubali muzycy Neurosis. Samemu niestety nic nie dodając. Miła, ale kopia. Kopia lektury obowiązkowej.
2019-01-09
Martin Eden
*Jak się okazało, jeden z koni na budapesztańskim Placu Bohaterów. W tym ujęciu zaskakująco inny.
Może i tak będzie. Na razie mamy kolejny fenomenalny album Mistrza – grupy, która, sama inspirując się skrajnie różnymi wykonawcami, znacząco wpłynęła na takie firmy jak Tool, Mastodon czy Isis, zmieniła metal, alternatywę, post-rock. Nie bez powodu – od dawna tworzy muzykę wielką. I jak gros innych wielkich, wcale nie zależy jej na podzieleniu się nią z innymi. Własna niezależna wytwórnia Neurot Recordings, zero reklamy. Kto ma znaleźć, znajdzie. Zaznaczeni w licznych umysłach jako ci, o których ktoś wspominał przy okazji ich ukochanego zespołu, jako nazwa, która przewinęła się w podziękowaniach, nie funkcjonują w nich jako twórcy – a tymi są wybitnymi. Nie napiszę, że szkoda – przecież mogliby, gdyby chcieli. Given To The Rising podarowali fanom w jednej z niezmiernie rzadkich chwil o tyle trudnych, że w tym samym czasie pojawia się groźny rywal. Któryś z imitatorów przedzierzgnął się w niezwykle kreatywnego Ucznia i nagrał rzecz równie imponującą. Kompletnie inne spojrzenie na podobny temat. Mistrz wyszedł obronną ręką – nie zmiażdżył przeciwnika, ale i nie został zgnieciony. Kategorycznie polecam.