Kolejna kompilacja? Gdy usłyszałem, że to płyta z coverami, krew mnie zalała! A do tego większość “Under Cover” była zawarta w niedawnym boxie “Prince Of Darkness”. Abstrahując od wysysania z fanów każdego grosza i braku weny, wypadało tylko opanować nerwy (czyt. wierzyć w cuda) i zrecenzować album “Under Cover”. Lubię być tak mile zaskakiwany… Ozzy prochu nie odkrył, podejmując się przerabiania staroci na nowoczesną rockową modłę. Może nie ma tu “dociążania” na miarę Metallikowego “Garage Inc.”, czy brutalizacji w stylu “Graveyard Classics” Six Feet Under, ale i tak Ozzy pokazał ząbki (upaćkane gołębią krwią?). Wziął w obroty utwory wartościowe, ambitne, które dzisiejszej młodzieży są mało znane, więc “Under Cover” zapachnie im świeżością. Aranżacje diametralnie się nie zmieniły, a oryginalny groove został ocalony. Ogniście wypada “Fire” Artura Browna (perełka krążka), zachowując nośność i dramaturgię. “Sunshine Of Your Love” (Cream) nabrało mroku i ciężaru rodem z Black Sabbath. “Rocky Mountain Way” (Joe Walsh), to porywający metaliczny blues. Nawet soulowe “Go Now” (Bessie Banks) dało się ciekawie przerobić na rocka. W “Mississippi Queen” (Mountain) niewiele się zmienia, bo oryginał i tak był bardzo ostry i zadziorny. “21st Century Schizoid Man” (King Crimson) zostało ogołocone z szalonego finału, by podbić listy przebojów (a może instrumentalne wybryki King Crimson stały się niewykonalne dla młodzieży?). Ciekawie wypadają też ballady, szczególnie “In My Life”(The Beatles). Są najbardziej nasączone Osbournem, a zarazem nie utraciły emocji pierwowzorów. Akustyczne “Working Class Hero” (John Lennon) jest tak chwytające za serce i refleksyjne, że nie ma cudów, by to spartolić. “Goood Times” (“Eric Burdon”), delikatne i optymistyczne, zostało przerobione na mocne i skoczne, stając się z jednym z lepszych na krążku. “Under Cover” może stać się bodźcem dla młodzieży, by zagłębić się w historię dobrej muzyki. Wersje Ozzy’ego, choć bardzo dobre, pozostaną tylko słodką przystawką do wykwintnego dania głównego. Co prawda za edukacyjną rolę “Under Cover”, Ozzy ministrem oświaty nie zostanie, ale miło, że propaguje tak szlachetne wzorce. Sam Ozzy już jest legendą, a za 40 lat ktoś na pewno umieści jego piosenki na swojej płycie z coverami. A jeśli wtedy dorwie “Under Cover” i sięgnie do pierwowzorów, to mamy dowód, że ten krążek powinien być sprzedawany bez recepty, jako specyfik przedłużający życie DOBREGO rocka.