1. Not Going Away/ 2. I Don’t Wanna Stop/ 3. Black Rain/ 4. Lay Your World On Me/ 5. The Almighty Dolar/ 6. 11 Silver/ 7. Civilize The Universe/ 8. Here For You/ 9. Countdown’s Begun/ 10. Trap Door
Całkowity czas: 48:28
skład:
Ozzy Osbourne – wokal/
Zakk Wylde – gitara/
Rob „Blasko” Nicholson – bas/
Mike Bordin – perkusja
Ocena:
7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
10.06.2007
(Gość)
Osbourne, Ozzy — Black Rain
Sporo czasu minęło od „Down To Earth”. Sześć lat wypełnionych kompilacjami, obrzucaniem Żelaznej Dziewicy jajkami, wspieraniem żołnierzy, gaszeniem pożarów, dbaniem o wychowanie seksualne swoich dzieci oraz zapowiedziami emerytury. Dziś Ozzy śpiewa „I Don’t Wanna Stop”, na swym najnowszym krążku „Black Rain”. Znów walczy z własną metryką i buszuje na szczycie, z którego przecież nigdy nie zszedł. Choć samym brzmieniem nazwiska nokautuje konkurencję, wzbudza emocje gawiedzi, to jednak warto skupić się na samej muzyce. Przesłuchałem jego najnowsze „Black Rain” i do połowy krążka mierzyłem się z miażdżącą ulewą. Potem odłożyłem parasolkę w kąt, bo reszta wydawnictwa, to już tylko wyblakła mżawka…
„Black Rain” to bardzo dobra płyta, o nagraniu jakiej wielu może tylko pomarzyć. Poziom kompozycji jest wysoki, biorąc pod uwagę metalową scenę. Lecz jak na Ozzy’ego, z całym do niego szacunkiem, spodziewałem się o wiele więcej. Znajduje się tu kilka murowanych przebojów, jak np. wściekłe „I Don’t Wanna Stop”, walcowate „Not Going Away”, numer tytułowy, czy “Trap Door”. Reszta jest poprawna, ciekawa, melodyjna i TYLE. Ozzy wiele razy ustawiał poprzeczkę znacznie wyżej! Na ”Czarnym Deszczu” najgorzej prezentują się ballady. „Lay Your World On Me” i „Here For You”, w porównaniu do najsłynniejszych wyciskaczy łez Ozzmana, wypadają przeciętnie. Nie ważne jak płaczliwie będzie wyśpiewywał utwory dedykowane żonie, nie ważne jak bardzo zaangażuje się politycznie. Przez te ostatnie sześć lat chyba zgubił gdzieś swój osobisty ładunek dynamitu. Nie mnie dane jest dociekać, czy jest to spowodowane wiekiem, kontem pękającym w szwach, czy po prostu brakiem weny. Ja tylko stwierdzam, że Ozzy bywał niejednokrotnie w znacznej formie. Wspominał, że podczas np. sesji do „Under Cover” wypijał hektolitry Red Bulla. Teraz chyba tego specyfiku mu zabrakło do końca sesji, bo im dalej brniemy w czarny deszcz, tym robi się bledszy. Ciekawe, co pił Ozzman podczas sesji do np. niedoścignionego „No More Tears”. Fani mogą się tylko domyślać…
Zakk Wylde ratuje honor krążka. Niczym dzielny rycerz przychodzi (jak zwykle) Ozzy’emu z odsieczą. Stworzył znakomite riffy i solówki, gra je ze swoją charakterystyczną manierą. Są masywne i bluesujące (ach, ten southern rock), ale odnoszę wrażenie, że poszedł po rozum do głowy i najsmaczniejsze kąski zostawił dla swojego Black Label Society. Ten brodaty wielkolud jednak nigdy nie odstawia i fuszerki i spłodził jednak dla Osbourna kawał dobrej muzyki. Jego feeling jest rozpoznawalny od pierwszych dźwięków. Niestety, Ozzy wokalnie cudów do dzieła Zakka nie dokonał. Czasem pokaże kły i zaśpiewa z werwą nastolatka, ale miejscami jest za mało ognia i drapieżności jak na artystę tego pokroju. „Black Rain” przypomina jazdę na rowerze z dziurawą dętką. Daleko się na niej nie zajedzie, powietrze uchodzi z każdą minutą. Na nic zda się nadmuchiwanie! Oj, panie Ozzy, chyba nie wyjdzie na zdrowie ten czarny deszcz. Trzeba uważać, żeby się nie zachłysnąć…