Ocena:
4 Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
07.07.2006
(Gość)
Head Control System — Murder Nature
Zaobserwowałem, że krytycy bardzo pozytywnie przyjmują ten album. Może jestem jakiś dziwny, ale tym razem nie podzielam zdania ogółu i to wydawnictwo nie przypadło mi do gustu. Już na samym początku niesmak wywołała u mnie okładka. Ja rozumiem, że twórczość brutalna, ostre i agresywne granie, ale jak się nie ma pomysłu, to cóż... Odwiedziłem stronę internetową bandu i znalazłem tam notkę, iż ”twórczość HCS jest napędzana instynktami, insektami, sexem, dźwiękami, filmami, dziewczynami, zabójcami, skórą, głowami, ciałami, politykami, skandalami, konspiracjami, kontrolą oraz jej utratą”, muzyka pod tym szyldem brzmi jak „morderstwo, uzależnienie, nienawiść, miłość, życie i śmierć”. Jak się nie ma czego pokazać, to się wypisuje takie farmazony i dlatego muzyka metalowa w powszechnym mniemaniu, to bezmózgie yeti. Nawet jeśli jest to specyficzne poczucie humoru kapeli, to do mnie ono wybitnie nie trafia i skutecznie zniechęciło mnie do słuchania płyty...
Muzyka na „Murder Nature”, debiucie Head Control System, prezentuje się średnio. Same znane nazwiska w składzie, to jeszcze nie powód, aby wystawiać wysokie noty. Nie podważam tym samym talentu muzyków. Przecież multi instrumentalista Daniel Cardoso (ex-Sirius, ex-Re:aktor), czy Kristoffer Garm Rygg (Ulver, ex-Arcturus, ex-Borknagar), to muzykanci nieprzeciętni i ich indywidualności odcisnęły się wyraźnym piętnem na płycie Head Control System. A co w tych dźwiękach tkwi? Niewątpliwie jest to granie ciężkie, siarczyście brzmiące, z wieloma schizofrenicznymi momentami. Znajdziemy tu zarówno nowoczesne patenty, jak i wyświechtany grunge rodem z Seattle. Napotkamy też słabość do Tool, Paradise Lost oraz Faith No More (choć do poziomu tych tuz brakuje Head Control System bardzo wiele). Znalazło się też miejsce dla rocka alternatywnego i solidnej dawki psychodelii. Co do warstwy instrumentalnej, to należy przygotować się na wiele zwrotów akcji, zakręcone motywy i sporą dawkę monotonii. Warto natomiast zwrócić uwagę na ciekawy głos Rygga, którego na tym krążku równie wiele, co partii instrumentalnych. Jednak nie ma tu porywającej energii i nic nie skłania mnie żeby do tej muzyki wracać. Niby jest tu trochę kombinowania, eksperymentów, specyficznej wirtuozerii i szaleństwa, wiele się na „Muder Nature” dzieje, ale to krążka nie ratuje, bo pomimo tylu patentów, kompozycje są odgrywane na jedną modłę. Są tu ciekawe momenty (np. „Blunt Instrumental” i „Kill Me”), ale jest ich o wiele za mało, by wznieść płytę na wyżyny. Sama biegłość techniczna, to jeszcze mało, aby stworzyć genialny album. Zespół chciał zagrać ambitniej, ale wyszło mu tylko „Murder Nature”...