Mały suplement do napisanej przeze mnie recenzji. Edycja specjalna najnowszego, jak wcześniej napisałam, wybitnego albumu w dyskografii Dream Theater rozczarowuje.
Dźwięk
Zapowiadana szumnie „zjawiskowa, powalająca” jakość dźwięku w formacie 5.1 nie poraża. Napiszę wręcz, że przy takich wydawnictwach, jak edycje specjalne albumów Porcupine Tree czy No-Man, poziom miksu przedstawia wiele do życzenia.
O wiele przyjemniej i lepiej słucha się dźwięków zawartych na Systematic Chaos w wersji tradycyjnej. Co najbardziej przeszkadza w odbiorze? Dynamika dźwięków i brak wszelkich subtelności i niuansów brzmieniowych. Zresztą Dream Theater od lat ma problemy z klarownością brzmienia (tak, jednak!!!). I obecność Paula Northfielda niewiele pomogła. Brzmi to bardzo w tym miksie mało selektywnie, wręcz niechlujnie. Brzmienie „nieco chybocze”. Chyba mści się ten „brak oddechu” i przestrzeni Systematic Chaos. Testowałam edycję specjalną w sklepie dla audiofilów, u znajomych posiadających bardzo dobry (i drogi) sprzęt. I wszędzie towarzyszyły mi podobne odczucia: Coś ewidentnie zostało spieprzone podczas miksu. Nie polecam odsłuchiwania Systematycznego Chaosu w tej wersji.
Obraz
Drugi prezent od zespołu, czyli półtoragodzinny film dokumentalny o powstawaniu albumu również rozczarowuje. Rozumiem, że ego Mike’a Portnoya i jego chęć zabłyśnięcia w obszarze reżyserii jest naprawdę duże, ale…radę mam jedną (i krótką). Mr Portnoy – proszę zajmować się pisaniem, bębnieniem, tudzież polityką biznesową Dream Theater (naprawdę, jest Pan świetnym pałkerem i łebskim biznesmenem). Od kamery proszę trzymać się z daleka.
Niby to zwykły dokument o tym, jak powstawał Systematic Chaos, ale maniera, z jaką ten film został przygotowany jest wręcz nieznośna. Portnoy, Portnoy i jeszcze raz Portnoy. Szkoda, bo przecież pozostali panowie również mają coś do powiedzenia (może za wyjątkiem Johna M.). Te chwile, w których o albumie mówią John Petrucci czy też James LaBrie są często o wiele bardziej treściwe i ciekawsze, niż kolejne zbliżenie na blachy Portnoya i słuchanie jego nawijki. Ale nie – w tym dokumencie nie jest najważniejszy proces tworzenia (fakt – kto jest na tyle odporny i szalony by oglądać po raz kolejny cyberiady, ustawianie mikrofonów, złote kable, protoolsy, namyślanie się, jak to brzmi, mruczenie pod nosem, rysowanie akordów na flipcharcie etc). Najważniejszy jest „Żelazny Mike”. Oczywiście, większość fanów kupi ten film. Zastanawiam się jednak, po co? (a fakt, cena jest konkurencyjna w stosunku do wersji standardowej). Owszem jest kilka fajnych scen (polecam znane już ze strony MySpace Drimów sceny z fanami, czy też zabawną scenkę nagrywania Prophets of War, które (dla zgrywy) James LaBrie śpiewa z tureckim?indyjskim? akcentem). Ale to jak na półtorej godziny naprawdę niewiele. Ten film nie niesie ze sobą żadnej treści. Przy Some Kind of Monster Metallici, dokument Chaos in Progress - The Making of Systematic Chaos jawi się jako dzieło filmowca amatora. Bo całość zalatuje tanią, weselną amatorszczyzną. I to chaotyczną.
Tylko dla odpornych. I zdeklarowanych fanów. Nie polecam. W ostateczności do jednorazowego posłuchania/obejrzenia. To się moi drodzy marketing nazywa.