To już czwarty album grupy, a właściwie solowego projektu, Devona Gravesa (bardziej znany jako Buddy Lackey z Psychotic Waltz), tym razem inspirowany prozą Wladimira Megre. Devon sam nagrał wokale, większość partii instrumentalnych i zajął się produkcją. Chłopina odwalił kawał dobrej roboty i wystarczy posłuchać „The Dead Word”, by się o tym przekonać. Co prawda krążek zdobi kiepska okładka, ale dobra muzyka to rekompensuje. Wita nas intro nasuwające na myśl jakiś horror. Zegar tyka, aż tu nagle rozpoczyna się „A Flight On An Angels Wing” z transowym bębnieniem (perkusista ma egipskie korzenie) i siarczystą gitarą. Struktury rytmiczne rodem z repertuaru Tool intrygują, słychać wyraźnie słabość Gravesa do tego bandu., ale pod względem „gęstości” i intensywności materiału, wspomnianej grupy nie doścignął. Również lirycznie Graves jest sto lat świetlnych za Keenanem...
Unosi się nad całym krążkiem niepokój i smutek, kotłuje się podskórny gniew, a Graves głosem podnosi dramaturgię. Radzi sobie z miażdżącymi riffami, by po chwili odnaleźć się w niemal hipnotycznych motywach. Większość kompozycji osadzonych jest w ociężale sunących tempach, ale nie ma mowy o znużeniu, gdyż Devon wie jak przykuć słuchacza do odtwarzacza, więc napotkamy ciekawe urozmaicenia. Balladowe „Some Sane Advice” zalatuje tradycyjnym rockiem, „Let The Hammer Fall” ożywia dynamiką, „Someday” to subtelna miniaturka zagrana przy akompaniamencie pianina, a w „My Dying Wish” usłyszymy elektronikę. Co prawda spotkałem się ze stwierdzeniem, że Deadsoul Tribe to „Tool dla ubogich” i jest w tym trochę prawdy. Jednak i tak warto posłuchać „The Dead Word” i zobaczyć jak kolejny band próbuje bezskutecznie wskoczyć do pierwszej ligi, zarezerwowanej tylko dla jednego „Narzędzia”...