Po sukcesie komercyjnym płyty „Death Cult Armageddon”, godnym popowych gwiazdek (słodki paradoks), czarty z Dimmu Borgir miały nie lada orzech do zgryzienia. Jak ulepszyć coś tak znakomitego? Dlatego, nie siląc się na rewolucję, Norwegowie kontynuują sprawdzoną ścieżkę i dalej młócą swój symfoniczny black metal. W ten sposób otrzymujemy najnowszy „In Sorte Diaboli”, który będzie długo sączył mrok w odtwarzacze fanów…
Nowy album to kontynuacja „Death Cult Armageddon”, czego dowodem jest „otwieracz” „The Serpentine Offering”, będący esencją krążka. Jest to epicki black o potężnym i masywnym brzmieniu (perfekcja), dopieszczonym w najmniejszych szczegółach. Dodajmy do tego skrzek Shagratha (ewenement, bo da się zrozumieć co śpiewa), czysty glos Vortexa oraz legendarnego Hellhammera za garami. Opatulmy to w chwytliwe melodie, gęsty mrok, blasty o impecie artylerii, podniosłe partie symfoniczne, a następnie doprawmy całość bogatymi aranżacjami, zahaczającymi o progresję. Nie ma mowy o bezmyślnej sieczce, efekciarstwie i wymiotowaniu na cześć Rogatego w każdym wersie. Nie ma mowy o przypadkowych dźwiękach! To black ambitny, godny soundtracku do końca świata. Epickość i groza sprawiają, że aż ciarki po plecach chodzą! A gdy, po diabolicznym wyziewie Shagratha, pojawia się krystaliczny głos Vortexa, świat drży w posadach. Panowie, powinni spróbować swych sił w muzyce filmowej! Niech dowodem będzie na to instrumentalna suita (wyłącznie symfoniczna),mroczna i trzymająca w napięciu, kojarząca się z muzyką do „Władcy Pierścieni”. W sam raz na spacer po Morii, albo do puszczania w lochach twierdzy Saurona.
Wytwórnia wyłożyła astronomiczną sumę, a zespół znakomicie wykorzystał każdy grosz. Tylko orkiestrowych wstawek ( tym razem są wyczarowane „z pudełka”) jest ciut mniej, niż na poprzednim dziele. Lecz wciąż mamy tu drapieżne riffy oraz idealny balans pomiędzy klarownością i chaosem (okiełznanym). Jest też idea konceptu ( średniowieczny pomocnik księdza odwraca się od religii, by zbliżyć się do diabła). Zaraz ktoś wrzaśnie:„ale to nadal TYLKO black metal”. Lecz to black wyróżniający się na tle „true” opętańców. Muzycy odżegnują się od typowo blackowej ideologii, tworzą swój własny unikatowy styl, rozpoznawalny od pierwszych nut. Dla Dimmu liczy się DOBRA muzyka, niepotrzebująca skandali, prześcigania się w bluźnierstwach i przesadnie diabolicznej otoczki. Ta muzyka broni się sama, co udowodniło „Death Cult Armageddon”, a teraz przypieczętuje „In Sorte Diaboli”. Muzycy zapowiadają kontynuację, a więc już czekam na następny odcinek „D jak Dimmu”…