Czuję małe podirytowanie. Zacznijmy od tego, że nowa płyta Lanfear to żaden progres, a na pewno nie progresywny metal. Strasznie głupia sytuacja, bo do tego woreczka zaczęto wrzucać zespoły i muzykę w której pojawia się chociaż trochę klawiszy, trudniejszych zagrywek i utworów dłuższych niż 5 minut. Zbrodnia i skandal! Coś mi się tak wydaje, że gdyby dobrze zanalizować to co autorzy wypisują na różnych serwisach internetowych, połowę zespołów zaliczanych przez nich do „progresywnego” grania można by spokojnie zakwalifikować do kwitnącego gatunku melodyjnego heavy metalu. Szczególnie sprawa kiepsko się ma, jeśli chodzi o młode zespoły, wytwórnia wie przecież, że naklejka „progressive” dobrze się sprzedaje. A i tak większość nie zauważy przekrętu.
Lanfear i ich nowa płyta należy właśnie do takich zespołów, co to są zaliczane do „czołówki progresywnego grania” (!), a tak naprawdę grają średnio interesujący heavy metal, z dobrymi niekiedy melodiami. Na płycie znalazło się 11 utworów, ale piąty „Eclipse” to przerywnik. Cały album jest utrzymany właściwie w tej samej konwencji, nie jest zbytnio urozmaicony, dlatego bez dobrych pomysłów na same kawałki, refreny, zagrywki ani rusz. Udało się je znaleźć może na 3,4 utwory. Reszta jest po prostu bez sensu. Piszę tak, ponieważ niby wszystko jest na miejscu, ale mija 5 minut i nic z tego nie wyniknęło. Takie granie bez pomyślunku. Nieumiejętnie użyto także klawisze, co jest ostatnio plagą. To, że jest klawiszowiec w załodze, nie znaczy, że aby nie poczuć się gorszym, musi wciskać cokolwiek w każdej sekundzie każdego numeru. Drażni mnie to strasznie. Połowę tych wypocin na „Another Golden Rage” można by wyciąć. Rozumiem, kiedy ma się umiejętności Rudessa, pomysły Sheriniana, czy klasę Wakemana, można spokojnie budować na bazie keyboardu całe utwory. Niestety w tym wypadku nie brzmi to najlepiej. Na szczęście na koniec tej przeciętnej płyty, Panowie serwują nam „What… For”, który już może się podobać (razem z 2 pierwszymi kawałkami). Wstęp niczym Dimmu Borgir, napięcie, klimacik, no i niezły refren. Ale już takie „Eternally”, które chyba miało być przeróbką „Another Day” (ten saksofon), to już przegięcie. Brzmi to po prostu kiczowato i wiejsko. No i w dodatku nienajlepsza postawa Tobiasa. Zapomniałem wspomnieć o inspiracjach. Przede wszystkim Stratovarius, może nieco gorszej kopii starego Queensryche.
Reasumując, nie mogę Wam polecić tego albumu, bo mi, jako słuchaczowi wymagającemu, szukającemu czegoś ciekawego i niebanalnego, ta płyta nie przypadała do gustu. Jest poprawna, znalazłem tylko 3 fajne kawałki, które i tak w natłoku dobrych produkcji w tym roku krzywdy nikomu nie zrobią. Nie zanudziłem się strasznie słuchając Lanfeara nowego, ale niejednokrotnie maiłem ochotę włączyć coś innego. I tym optymistycznym rymem zakończmy recenzję nowej płyty Lanfear.