Nie będę przedstawiał bliżej zespołu Myslovitz. Dotychczasowy (całkiem spory) dorobek śląskiej grupy, przy recenzowaniu ich najnowszego krążka, nie ma znaczenia (kilka wyjątków ewentualnie by się znalazło). Jest tak dlatego że Mieczyki, skalary i neonki stanowią wyjątek wśród płyt nagranych przez Artura Rojka i jego kolegów. Trudno precyzyjnie nazwać składającą się na ten album muzykę (muzyka psychodeliczna??), ale dalece odbiega ona od stylistyki prezentowanej przez grupę chociażby na płycie „Miłość w czasach popkultury” (co nie jest ani komplementem ani zarzutem a dyskusje na ten temat trzeba by przeprowadzić gdzieś indziej).
Krążek stworzony został podczas sesji do płyty Korova Milky Bar w 2002 roku. Zaprezentowane nagrania są wyselekcjonowanym zbiorem improwizacji (podobno w trakcie nagrywania Korova Milky Bar zarejestrowano około 9 godzin dodatkowej muzyki).
Skalary, mieczyki i neonki brzmią jak jakiś soundtrack (tytuł jednej z piosenek: Theme From Road Movie mówi z resztą sam za siebie) do tajemniczego czasem powiewającego grozą filmu. Dźwięki rozlegają się jakby gdzieś w oddali, roznoszą się leniwie a czasem przeradzają się w agresywny gitarowy riff. Bardzo często pojawia się hipnotyzujący, pulsujący bas… raz po raz z transu przebudzi nas dynamiczna perkusja. Nie brakuje najróżniejszych „kosmicznych” eksperymentów.
Kwintesencją stylu przyjętego przez Myslovitz w trakcie improwizacji jest utwór trzeci, jego tytuł brzmi: Man on the machine (jak dla mnie – najmocniejszy punkt tej płyty).
Żaden z utworów na Skalarach… nie stanowi potencjalnego przeboju. Nie sądzę, aby stało się nim senne Życie jak surfing, które jednak na pewno zasługuje na uwagę…
Ktoś wygrał wyścig ktoś złamał się
Wygodniej nie wiedzieć jak naprawdę jest
Wstawaj życie to surfing więc nie bój się fal…
Na płycie dominują utwory instrumentalne co jeszcze bardziej wzmacnia nastrój pewnej tajemniczości. Bardzo miłe wrażenie sprawiają trzy znajdujące się obok siebie kompozycje: nr9, czerwony notes błękitny prochowiec i death of the cocaine dancer. Pierwsze dwie raczej wyciszają, trzecia natomiast emanuje energią i pewną dozą psychodelicznego szaleństwa.
Gdy słucha się Skalarów, Mieczyków i Neonków momentami nasuwają się skojarzenia z Porcupine Tree czy wczesnym Pink Floyd (szczególnie trzyczęściowa kompozycja tytułowa). Może są to porównania na wyrost, ale jednak pewna inspiracja (a nie odtworzenie) mogła mieć miejsce…
Płyta, choć jest udana, mogłaby być nieco krótsza. Pozostałby wtedy pewien niedosyt, a tak po ponad 69 minutach nie zawsze ma się ochotę na ponowne przesłuchanie krążka. Ale może tylko ja – miłośnik „czterdziestominutówek” tak mam…
Nowy album Myslovitz na pewno będzie wzbudzać trochę kontrowersji. Nie sądzę, żeby płyta ta przypadła do gustu wszystkim dotychczasowym fanom grupy (szczególnie tym którzy nie znają ich pierwszych płyt). Ale to nie nasz problem. Choć mówienie, że krążek ten jest jakąś niesłychaną psychodeliczną rewelacją to przesada, warto odrzucić uprzedzenia i posłuchać jak Artur Rojek, Przemek Myszor, Wojtek Powaga i bracia Kuderscy eksperymentują i improwizują. Można się mile zaskoczyć…