Gordian Knot to jeden z licznych projektów, określanych też mianem "supergrup", jakie zostały zrealizowane w ostatnich kilku latach. Głównym motorem nagrania tej płyty był członek oryginalnej, choć death-metalowej (!) grupy Cynic Sean Malone. Zaprosił on do współpracy kolegę z zespołu, perkusistę Seana Reinerta, znanych w Stanach gitarzystów Rona Jarzombka i Glenna Snelwara, oraz - co najbardziej zainteresuje miłośników prog-rocka - Treya Gunna z King Crimson i Johna Myunga z Dream Theater.
Co mogło wyjść z tej przedziwnej mieszanki? Otóż wyszedł z tego doskonały album, lokujący się w klimatach, zbliżonych do tych serwowanych ostatnio przez Króla Karmazyna. Wrażenie pokrewieństwa tej muzyki do klimatów znanych z Discipline, czy The ConstruKction of Light, wywołuje przede wszystkim krystalicznie czyste brzmienie gitar, na których muzycy wygrywają kunsztowne arpeggia, jak również charakterystyczne brzmienie Chapman Sticka, na którym graja Malone i Myung. Jednak muzyka na Gordian Knot jest jeszcze bardziej zróżnicowana niż na wymienionych przeze mnie płytach King Crimson. Wszystko zaczyna się utworem Galois, w którym słyszymy tylko klawiszowe soundscapes, wprowadzające nas w tajemniczy nastrój. Nagle rozglegają się tony gitary i utwór Code/Anticode wybucha pełną mocą głośników. Zakręcone pasaże w podkładzie i jeszcze bardziej odjechane, kapitalne partie solowe Jarzombka i Gunna doprowadzają nas do krótkiego momentu uspokojenia, po którym muzyka znowu gna do przodu. I tak jest już do końca. Dynamiczne partie, z udziałem sprzężonych gitar następują na przemian z łagodnymi fragmentami o minimalnym udziale sekcji rytmicznej i wysmakowanych, oszczędnych dźwiękach solowej gitary. W każdej minucie ta muzyka potrafi zaskoczyć, nagle zmieniając swój charakter. W swoich eksperymentach stylistycznych muzycy sięgnęli nawet po utwór Jana Sebastiana Bacha Komm susser Tod, komm sel'ge. Jego swobodna adaptacja na gitary, z pięknym pogłosem i brzmieniem upodobnionym do organowego, wypadła znakomicie. Po nim znów fragment ostrej galopady i doskonałych solówek w Rivers Dancing, a następnie wyciszający, jednostajny w pulsie Srikara Tal, który niektórzy porównują do... Legendary Pink Dots! Mi wpada on w klimaty nagrań tria Levin Torn Marotta. Gdy nam, pokrążonym w letargu, wydaje się, że to był już ostatni utwór (bo rzeczywiście jest on ostatnim na liście z tyłu okładki), następuje jeszcze coś na kształt utworu bonusowego: Grace. Równie spokojny, co poprzednik, kończy się mrocznymi soundscape'ami, co tworzy pełną klamrę z początkiem płyty.
Po tylu superlatywach, mogę jedynie powtórzyć, że jestem zachwycony ta płytą. Mimo takiej różnorodności, pozostaje ona w pełni spójna brzmieniowo, pozostawiając po sobie szlachetny posmak - zasadniczo karmazynowy, choć z metalową domieszką. Ten album nie brzmi jak przypadkowa, szalona improwizacja gwiazd, które na tydzień wpadły do studia, ale jak perfekcyjnie dopracowane dzieło ukształtowanej i doświadczonej grupy. Tym bardziej należy cieszyć się z wiadomości, że już wkrótce Sean Malone z kolegami spotkają się ponownie i nagraja następna płytę, podobno z udziałem Steve'a Hacketta i Billa Bruforda! Czyżby czekało na nas kolejne arcydzieło?
Na razie wypada mi tylko wyrazić swój żal, że w zalewie różnej maści i jakości supergrup akurat ta znalazła się na poboczu zainteresowania. Być może spowodowane jest to słabym przebiciem promocyjnym wytwórni Laser's Edge, i kiepską dostępnością płyty. Tak czy owak mam nadzieję, że następne dokonanie Gordian Knot (roboczy tytuł: Emergent) znajdzie swoje miejsce w dyskografii każdego fana King Crimson.