Fani niemieckiej formacji Sylvan nie mogą w tym roku narzekać. Bo co prawda już trzy lata upłynęły od wydania One to Zero, to jednak, w minionym miesiącu, grupa przekazała w ręce fanów koncertowe wydawnictwo Back to Live, zaś w czerwcu, jej wokalista, Marco Glühmann, pokazał światu swój pierwszy solowy album. I ta druga rzecz powinna naprawdę ucieszyć miłośników Sylvan! Bo subtelna z jednej strony i metaliczna z drugiej, barwa głosu Marco jest ważnym czynnikiem rozpoznawalności zespołu. Do tego, artysta nagrał płytę, która niedaleko odchodzi od stylu formacji, a może wręcz jest weń wpisana!
To niespełna godzinny album wpisany w dwanaście kompozycji utrzymanych w 4-5 minutowych ramach czasowych. Nie znajdziemy tu zatem rozbudowanych, kilkunastominutowych, progresywnych suit. Z drugiej strony, wiele z tych piosenek ma niejednorodną, wielowątkową strukturę, pełną zmian tempa i klimatu. Gdy dodamy do tego pojawiający się w wielu z nich symfoniczny rozmach i patos zawarty w refrenach, mamy obraz tego, co progresywne tygrysy lubią najbardziej. Tym bardziej, że mnóstwo tu też pięknych, nostalgicznych tematów melodycznych, pełnych emocji i dramatyzmu w głosie wokalisty.
Generalnie album spowija chmura pewnej melancholijności, którą z pewnością potęgują zawarte nań liryki. Bardzo osobiste, wynikające z patrzenia na życie i mijający czas z perspektywy człowieka wrażliwego. Najlepiej chyba oddaje to wszystko kończący całość piękny My Eyes Are Wide Open, z gościnnym udziałem Steve’a Rothery’ego na gitarze solowej, wykorzystany zresztą do promocji płyty. Opowiada on bowiem o ludziach, którzy nas otaczają i wiele dla nas znaczą. Niestety, czasami zbyt szybko zapominamy o tym, jak cenne są dla nas te uczucia i chwile, gdyż wydają się nam takie oczywiste. Do momentu, gdy nie zaczniemy za nimi boleśnie tęsknić. Utwór zatem dotyka rozpaczy z powodu naszej ślepoty na piękno, które nas otacza. Ślepoty, która nie pozwala nam otworzyć oczu na to, co istotne, jednocześnie kruche i przemijające.
Płyta została fajnie zróżnicowana i utwory o nieco cięższym wyrazie (Never Say Goodbye, Faceless, Black The Shade Out, One Last Hope), okraszone mocnymi, gitarowymi riffami, przeplatają się z, utrzymanymi w średnich, niekiedy balladowych tempach, piosenkami. Zresztą, wiele z tych utworów zgrabnie łączy ten muzyczny ogień z wodą (np. świetny Running Out Of Time).
Sam album nagrano w „rodzinie Gentle Art Of Music", bo w produkcji albumu wsparli Glühmanna muzycy RPWL, Kalle Wallner i Yogi Lang. Obaj panowie zagrali zresztą na płycie a drugi z nich dodatkowo zmiksował album i dokonał jego masteringu. Warto przypomnieć o zacnych gościach, wspomnianym Rotherym z Marillionu i Billym Sherwoodzie z Yes (chórki w Hear Our Voice), ale też choćby o Johnnym Becku z… Sylvan. Bardzo ładna i stylowa płyta.