Kiedy nastaje mrok i cisza wyostrza zmysły, niektóre albumy odbiera się zupełnie inaczej. I takim przykładem jest ta ciekawa produkcja ze styku świata art rocka, muzyki świata, jazzu i ogólnie pojętego indi. Album skrywa 8 kompozycji, które ujawniły nieznaną także redakcji wrażliwość artystyczną muzyka markującego opisywane wydawnictwo swoim nazwiskiem. Co więcej, artysta tytułem swojego dzieła delikatnie sugeruje, kiedy powinno się słuchać tego krążka. Ten dotąd nieznany multiinstrumentalista wspomógł się uroczym głosem Klaudii Schmidt oraz całą rzeszą utalentowanych muzyków, których zaprosił do nagrania swojego albumu. Swoje pięć nutek ma tu także Steve Hackett. Legendarny gitarzysta, były filar Genesis, zgodził się wesprzeć debiutanta swoim solo w utworze "Czarny pocałunek". I po zmroku, w środku nieucywilizowanej grudniowej nocy, ten album brzmi zupełnie inaczej niż w pośpiechu dnia. Drogi słuchaczu, zanim klikniesz w link poniżej treści - zwolnij, wrzuć na chwilę na luz i zanurz się w akustycznej melancholii.
Taniec dwóch księżyców. I tak oto minęły 3 lata od momentu, kiedy nasz redakcyjny kolega zadebiutował z albumem, wydanym pod własnym nazwiskiem. Albumem, za którego recenzję wiele osób będzie chciało mnie pokroić. Nie wyłączając artysty. Nie jest to jednorodna muzyka, choć mocno melancholijna. Dominują głównie minorowe klimaty, które nie za dobrze znoszą światło dnia, a czasami może lepiej, jakby niektóre dźwięki zostały mocno pogrążone w mroku. Album zawiera istne muzyczne perełki, utwory demonstrujące niezłe możliwości dwójki wokalistów. Klaudia i nasz muzyk to nieoszlifowane diamenty! Jest dużo świetnych pomysłów jak latynoskie marakasy i charakterystyczna gra pianina, kontrabas oraz dużo gitar. Autor kompozycji czerpał z bogatych wzorców muzyki świata i jazzu, łącząc inspiracje wykonawców jak Kwiat Jabłoni, Pat Metheny czy A.M. Jopek. I jest tu dużo ciekawych eksperymentów muzycznych, ale także dużo bardzo fajnego, akustycznego grania.
Te tytulowe dwa księżyce kojarzą mi się z tytułem „Two moon junction”. Nie wiadomo czy poza tytułami jest jakiś łącznik pomiędzy filmem a albumem. Jednakże film w dosyć obrazowy sposób pokazuje to, o czego braku śpiewa duet wokalny. I w sumie tyle o części lirycznej, bo tu warto się skupić na muzyce. Zaskakuje ilość pomysłów. Frazy kontrastują ze sobą, przeplatając stylistykę, choć nie brakuje w paru miejscach zgrzytu widelca na talerzu. Te dwa diamenty jeszcze nie przeszły przez producencką szlifierkę, ale nie wszystko musi błyszczeć idealnie, aby można było docenić ich naturę. No i najjaśniejsza z gwiazd na tym albumie, czyli udział mistrza Hacketta. Ale zaraz, ktoś powie – ale jak to się stało, że światowej sławy muzyk dołączył do nikomu nieznanemu gitarzysty do jego projektu? Tak wszedł, zapukał i powiedział „hej, Steve, zagrasz mi tu parę nutek”? Tak właśnie było, ale o tym można napisać książkę. A wszystko zaczęło się od wywiadu przeprowadzonego dekadę wcześniej przez Romka Walczaka, naszego redakcyjnego kolegę, bo to o jego debiutancką twórczość staram się tu pokazać. Wywiad dostępny jest tutaj.
Ogólnie to miły album, warty wysłuchania nie tylko za ten jeden utwór z mistrzem Hackettem, jest tu dużo i tych fajnych i kojących brzmień. Ciekawie brzmią te latynoskie wstawki. Tylko musi wybić ta północ, wtedy Milo posłuchać i zobaczyć, jak z pozoru przeciętny młody człowiek potrafi zrobić nieprzeciętny projekt muzyczny, do tego zapraszając takich muzyków. Daję solidne "6" - bo to naprawdę niezła płyta, którą nie tyle można, co warto posłuchać. A to wcale nie jest zła ocena jak niektórym się może wydawać. Zresztą, przekonajcie się sami. ♦