Hideout to najnowsza propozycja zespołu After... , i trampolina do zupełnie nowego obszaru muzyki granej przez ten zespół. Nie chcę tu powielać recenzji kolegów, ale nowe wydawnictwo kompletnie mnie zaskoczyło. Jak najbardziej pozytywnie. Zespół wszedł miło w strefy muzyczne okupowane dotąd przez niemiecki RPWL czy brytyjski Radiohead. Odszedł od grania floydowych schematów na rzecz bardziej mainstreamowego melodyjnego rocka. Hideout udowodnił co potrafią muzycy After. Zespół zostawił za sobą wszelkie skojarzenia z prog-rockową przeszłością w klasycznym tego słowa znaczeniu. Są jeszcze gdzieś lekkie przebitki z historii tego co grali. Co pomogło zespołowi – niewątpliwie bliskie więzi z Quidam. Aranżacje są dopracowane, muzyka bogata instrumentalnie, pośród słyszalnych melodii czają się delikatne smaczki, na które zazwyczaj zwraca się uwagę po n-tym przesłuchaniu albumu.
Skojarzenie z wcześniejszym RPWL nie jest przypadkowe. Łatwo będzie pomylić oba zespoły. To chyba w przypadku After... działa na korzyść, wystarczy przesłuchać rozbujany „Fingers” aby nie mieć złudzeń, że oto mamy świetnie przygotowany i dopracowany materiał. After to zespół stosunkowo młody, wyrosły w zupełnie odmiennym środowisku niż SBB, RSC, Lizard czy Abraxas. Ale też ciężko jest w ich muzyce szukać klimatu klasycznego, pełnego przepychu rocka progresywnego. Odchodząc od brzmienia dołączyli do szeregu świetnych polskich zespołów jak Riverside, Coma, Quidam – które z lubością oglądamy na koncertach i wsłuchujemy się w kolejne, ciekawe i inspirujące albumy. Flangery na gitarach w staro-radioheadowym stylu, skrzętnie poukrywana gdzieniegdzie elektronika (Sense Confise Reality) delikatny dźwięk gitary akustycznej z pianinem przykryte ładnym bezprogowym basem i fajnie zagraną „wah-wah” na gitarze („Healing Our Sorrow”). Śliczny noisowy „Fly On” ze świetnym solo na klawiszach, no i zamykający The End. A o tym kawałku to można pisać i pisać – ładna szkoła Quidam na długie i ekspresywne kawałki. Mam nadzieję że chłopaki za ten Quidam się nie obrażą, ale jak 2/5 zespołu gra w Quidam i w dodatku razem pracują, Zbyszek z Maćkiem pomagają kolegom przy realizacji, to nic dziwnego że można doszukiwać się takich podobieństw. Zresztą – zagranicznych producentów ceni się właśnie za ich powtarzające się na danych płytach brzmienie. Koniecznie posłuchajcie The End. Obowiązkowo. A solówka na końcu się ciągnie i ciągnie, chciałoby się jej słuchać w kółko. Potrafią chłopaki oczarować.
Dla odbiorcy ceniącego estetykę brzmienia, jakość grania – jest to obowiązkowa pozycja. Długo szukać tak dopracowanego krążka z tegorocznych pozycji – jak dla mnie – choć rok się nie skończył – jest to pretendent do albumu roku .... w klasyfikacji całościowej, nie tylko polskich wykonawców. Ale takie granie po prostu trzeba lubić. Arcydziełem to to nie jest, ale zasłużyli na małego plusika – za niespotykaną jakość, świetne melodie, w końcu porządnie zmiksowany album. Dla realizatora maksymalna nota!