Nowe muzyczne dziecko Michała Dziadosza, Strange Pop, dość szybko i intensywnie rozwija skrzydła. W kwietniu 2022 roku, nakładem Lynx Music, ukazał się debiut, Ten Years Gone i niemalże po roku dostajemy kolejny album zespołu zatytułowany 1979-1982. Pamiętam, jak przy okazji wspomnianego debiutu Dziadosz opublikował w social mediach dość osobisty komentarz, dotyczący jego zmagań na muzycznym polu, wspominając momenty trudne ale i wyrażając dumę z jego muzycznego powrotu. A ponieważ w muzyku tkwi również dziennikarska dusza (to wszak istotny element jego życia), także i tu pozwolił sobie na pewien „manifest”, wyjaśniający w promocyjnym tekście, dlaczego ta płyta jest taka, a nie inna. Lider Strange Pop od debiutu stawia na naturalność w muzyce, tu jednak był jeszcze bardziej purystyczny w tym względzie. Narzekając na sztuczność i kwantyzację muzyki, pełnej efektów oraz upiększeń, podkreśla, iż zabija to jej artystyczny sens. I nagrywa płytę na maksymalnie 16 ścieżkach, niemalże w 100% analogowo.
Jednym słowem widać, że dla Dziadosza sama muzyka na płycie to nie wszystko. Liczy się kontekst dotykający jej tworzenia i, być może, rodząca się wokół tegoż publicystyczna dyskusja. A są jeszcze wszak teksty, ponownie dość osobiste, o zrywaniu ze złymi relacjami w życiu i „tworzeniu” siebie na nowo. Jakże znaczące są w tym kontekście ostatnie wersy śpiewane w zamykającym album All Days: In this world where mind is blowing, I still have My days before me, Where's the start and where's the end, Now I really know cause it's my time!
Muzycznie, w stosunku do debiutu, Strange Pop jakoś nie zaskakuje. Podobnie jak Quiet Storm otwierające Ten Years Gone, tak też inaugurujące płytę 1979 – 1982, Last Time, przynosi dźwięki jakby żywcem wyjęte z Floydowych klasyków. Powolnie rozwijająca się kompozycja nie jest wolna od ambientowych uzupełnień i bardzo ładnego gitarowego solo Michała Wojtasa, który już po raz drugi pojawia się na płycie Strange Pop w charakterze gościa. Najmocniejszym punktem albumu wydaje się jednak najdłuższy, składający się z dwóch odmiennych części, Lost Years/Working Hour. Z pozoru snuje się w swojej oniryczności, jednak przede wszystkim wciąga pewną psychodelicznością, narastającym transem i niesamowitą ilustracyjnością (tak, myślę, że kilka intrygujących kadrów filmowych cudnie grałoby z tą muzyką). Do tego zwieńczony jest majestatycznym klawiszowym solo Ryszarda Kramarskiego. W podobnej stylistyce pozostajemy wraz z Nothing Really Happened, któremu nieco Seasonalowych subtelności dodał Maciej Sochoń. Pewną odskocznią od całości jest Friend, zbudowany na surowym, gitarowym riffie, zaskakujący lekko „knajpianymi” partiami wokalnymi i pachnący gdzieś w oddali blues rockowym szlifem. Ciekawy jestem, jaki wpływ na ową odmienność tej kompozycji miał Daniel Kurtyka z naszego zasłużonego Lizarda, odpowiadający tu wszak za gitary.
Podoba mi się ta płyta. Nieodkrywcza a jednak potrafi wciągnąć swoją hipnotycznością i ładnymi melodycznymi tematami. Najlepiej słuchana gdzieś w skupieniu i… na solidnym sprzęcie wyciągającym te analogowe smaczki. Do tego jest ładnie wydana, z okładką kolorystycznie korespondującą z tą z Ten Years Gone. I jest jeszcze ta wyjątkowa dla Dziadosza data w tytule… 1979.