Projekt Strange Pop, o dosyć przewrotnej i zaczepnej, w stosunku do prezentowanej muzyki, nazwie to tak naprawdę solowe przedsięwzięcie Michała Dziadosza, autora muzyki, tekstów, multiinstrumentalisty, producenta ale i… dziennikarza muzycznego. Materiał opublikowany niedawno nakładem krakowskiej wytwórni Lynx Music jest faktycznie debiutem pod tym szyldem, pamiętajmy jednak, że Dziadosz w pierwszej dekadzie XXI wieku przewodził artrockowej formacji Iluzjon, z którą nagrał trzy albumy: City Zen, No phantoms in i Silent Andromeda. Ten Years Gone jest zatem, tak naprawdę, powrotem artysty do tego, co… najbardziej kocha. Piszę o tym, bowiem dzień przed wydaniem albumu muzyk opublikował w mediach społecznościowych dość osobisty tekst, w którym odniósł się do swoich zmagań z tą niełatwą materią, wspominając upadki ale i wyrażając dumę z tego, jak ważny jest dla niego ten powrót. I to faktycznie album bardzo osobisty, zarówno pod względem muzycznym, jak i lirycznym.
Pisząc kilkanaście lat temu o Iluzjonowym albumie Silent Andromeda zauważałem jego dwoistość. Mocną, rockową i karmazynową pierwszą część oraz stonowaną i melodyjną drugą odsłonę. I na tę właśnie stawia tu Dziadosz. Muzyk oczywiście eksploruje rejony progresywnego rocka i sięga klimatem do lat siedemdziesiątych. Pierwszy utwór, Quiet Storm, jest wręcz... klinicznie Floydowy. Powolny, z dobrą melodią, snujący się onirycznie i do tego okraszony stylowym gitarowym solo Michała Wojtasa z Amarok, pojawiającego się tu gościnnie. Warto przy okazji dodać, że muzyk zaprosił jeszcze białostoczanina, Macieja Sochonia z Seasonal (ten zagrał na gitarze w dwóch kompozycjach) oraz gitarzystę Collage, Michała Kirmucia, grającego w kończącym płytę All This Hope. Podobne rewiry odwiedzamy wraz z następnym Goodbye Song, również niespiesznym, niemniej mam wrażenie, że ta kompozycja mogłaby idealnie pasować do wczesnych wydawnictw norweskiego Airbag (solówka Wojtasa tym razem pachnie Bjørnem Riisem) albo włoskiego Nosound. Zupełną odmianę przynosi instrumentalny, ambientowo-folkowy, Ex Oriente Lux, w którym Dziadosz zagrał na flecie i kompletnie zrezygnował z rytmu. Night Trip ponownie intryguje ciekawą melodią, fajnym pulsem i czystym, delikatnym, jakby aksamitnym głosem Dziadosza (w tym stonowanym graniu muzyk nie szarżuje wokalnie i jego barwa dobrze komponuje się z całością brzmienia). Czymś wyróżniającym się jest aż 14 minutowy 432 Bars, kolejny instrumental, zdominowany szumem morskich fal, ambientowy czy wręcz space’owy. Jego druga część, taka… post-rockowa i transowa, to dla mnie ulubiony fragment tego albumu. Płytę kończy zwarty, krótki, przebojowy i pogodny All This Hope.
Nie jest to płyta oryginalna, jednak dobre, klimatyczne melodie, naturalne brzmienie (muzyk postawił na analogowość oraz rezygnację z nowoczesnych rozwiązań studyjnych) i przede wszystkim szczerość i autentyczność przekazu sprawiają, że to naprawdę bardzo dobra (do tego niedługa i treściwa) płyta, po którą powinni sięgnąć miłośnicy melancholijnego i przestrzennego artrocka.