Po czterech latach od wydania Snakes Of Eden powraca poznańska formacja CETI. I to powraca z dużym przytupem oraz zmodyfikowanym składem. Do Grzegorza Kupczyka, Marii Wietrzykowskiej, Bartka Sadury i Tomasza Targosza dołączyli drugi gitarzysta, Jakub Kaczmarek oraz nowy perkusista, Jeremiasz Baum.
Oczy martwych miast są prawdziwą heavy metalową i hard rockową petardą. Do tego nieprzegadaną, zwięzłą i treściwą. Dziewięć premierowych numerów wpisano w niespełna 37 minut nowej muzyki. Muzyki, która od pierwszej do ostatniej kompozycji nie bierze jeńców. Słychać, że artyści mają na pokładzie dwie gitary. Mocne, pomysłowe i soczyste riffy tną w każdym z utworów, do tego każdy z nich okraszony jest zgrabnym, często ekwilibrystycznym gitarowym popisem (większość z nich wykonał Sadura). Czasami też Sadura z Kaczmarkiem fajnie tworzą gitarowe harmonie, w stylu klasyków z Wishbone Ash. Usłyszymy je w Fałszywym Bogu, Linii życia, Poza czasem, czy W dolinie światła. I w tym znaczeniu to płyta zdominowana przez gitary, z mniejszą rolą instrumentów klawiszowych Marihuany, które łagodziłyby brzmienie.
Praktycznie wszystkie kompozycje utrzymane są w dość szybkich tempach, mamy też i trochę galopadek (Linia życia, Machina chaosu). Nie jest to oczywiście uciążliwe przy takiej zwartości albumu, choć przyznam otwarcie, że przydałby się jakiś fajny balladowy oddech gdzieś w środku krążka. Tym bardziej, że CETI swoją długą historią potwierdziło, że ma talent do ich tworzenia. Jako wielkiemu miłośnikowi symfonicznego okresu w historii grupy (świetny (...)perfecto mundo(...) podparty koncertówką Akordy słów) brakuje mi tu właśnie owej symfoniczności.
Większość utworów też zyskała nośne, zapamiętywalne refreny o faktycznie wzniosłym wyrazie, kapitalnie zaśpiewane przez Kupczyka. No właśnie, Grzegorz Kupczyk i jego wokal, to ogromna wartość dodana albumu. W zasadzie nic nowego, bo od lat nie zawodzi, ale owych lat wokaliście wcale nie ubywa a mam wrażenie, że na kolejnej płycie śpiewa jeszcze bardziej energetycznie, z zadziorem, bez jakiegokolwiek odpuszczania. Klasa sama w sobie. Jego głos zresztą dobrze interpretuje mroczny wyraz albumowych liryków dotykających to kłamstwa, obłudy, strachu, czy wreszcie krytycznie patrzących na współczesny świat (rola mediów, ekologia).
To płyta oczywiście bardzo spójna i jednorodna, choć można wyróżnić kilka nieco odmiennych kompozycji, jak najbardziej połamane rytmicznie i tym samym lekko progmetalowe Poza czasem, Linię życia, która w bardzo krótką formę ma upakowane jednak kilka wątków, czy wieńczący album utwór W dolinie światła, najdłuższy w zestawie, rozpoczęty klimatycznie żeńską wokalizą i mający na tle innych kompozycji wręcz epicki wymiar. Generalnie też wydaje się, że pierwsza część płyty ma bardziej tradycyjny, heavymetalowy charakter, druga zaś bardziej rockowy.
Cóż, trzydziestoletnie CETI nie zwalnia tempa i oferuje zaśpiewane tym razem po polsku stylowe hard’n’heavy, jak zwykle jednak na światowym poziomie. Do tego plus za okładkę, lekko komiksową i kompletnie nie w ich stylu.