O początkach greckiej formacji Verbal Delirium możemy mówić już w 1999 roku, kiedy to klawiszowiec, wokalista i kompozytor Jargon (John Kosmidis) postanowił założyć zespół wraz z basistą Nikem Michailidisem. Pierwotnie artyści działali pod nazwą Afterglow a ten początkowy okres naznaczony był licznymi zmianami składu. Zwieńczeniem tego okresu poszukiwań i eksperymentów było nagrane w 2006 roku, już pod szyldem Verbal Delirium, demo The Imprisoned Words Of Fear. Cztery lata później, po kolejnych roszadach w składzie, muzycy wydali nakładem znanej francuskiej wytwórni Musea Records swój pierwszy oficjalny album zatytułowany So Close And Yet So Far Away. Kolejnym krokiem grupy była wydana w lutym 2013 roku płyta From The Small Hours Of Weakness, która jest przedmiotem tej recenzji. A dlaczego akurat dziś o niej piszemy? Bo kilkanaście dni temu rzecz dostała drugie życie i nakładem polskiego wydawcy – poznańskiego Oskara – ukazała się jej reedycja.
Płyta jest zdecydowanym krokiem na przód w stosunku do debiutu, z wyraźnie innym, lepszym brzmieniem od poprzednika. Jest zdecydowanie bardziej mroczna, ambientowa i eksperymentalna. Pokazuje to już pierwsze nagranie 10.000 Roses, mocno elektroniczne, trochę czerpiące z trip hopu, a trochę nawet z muzyki industrialnej z okolic Nine Inch Nails. Później jednak przenosimy się już w zupełnie inne rewiry, silnie naznaczone progresywnym rockiem lat siedemdziesiątych. Desire i krótki Erebus po raz pierwszy przywołują – między innymi za sprawą partii saksofonu, choć nie tylko – Van Der Graaf Generator. Podobnie jest z bardziej awangardowym, podszytym jazzowymi naleciałościami Dance Of The Dead, wraz z którym wchodzimy też na dwór Karmazynowego Króla.
Następna The Losing Games, jedna z najdłuższych w zestawie, jest też jedną z najlepszych kompozycji na płycie. Dalej utrzymana w klimacie muzyki formacji Petera Hammilla przynosi bardziej przystępną formę melodyczną, ciekawy refren i ładne gitarowe solo. Disintegration z kolei w swojej psychodeliczności przywołuje czasy wczesnego Pink Floyd. Siódma na płycie, kolejna odsłona Dance Of The Dead, jest tylko kilkudziesięciosekundową repryzą zdominowaną figurą pianina i stanowi tak naprawdę wstęp do dwóch ostatnich i najważniejszych utworów płyty. Świetny Sudden Winter to w zasadzie rozbudowana, melancholijna, nastrojowa i podniosła ballada z urokliwymi wokalnymi harmoniami ale też, co ciekawe, zawierająca elementy greckiej muzyki ludowej. Płytę kończy najdłuższy, bo blisko trzynastominutowy i dwuczęściowy Aeons. Mroczny, psychodeliczny, space rockowy, o lekko też orientalnym posmaku, dobrze podsumowuje album i pokazuje zmysł artystów do poszukiwania niebanalnych i nowatorskich dźwięków. Bardzo inteligentna płyta, głównie dla fanów VDGG, King Crimson, Gentle Giant, czy ELP. Warto spróbować.