Na początku tego miesiąca kolejnym wydawnictwem pochwalili się Szwedzi z A.C.T., których twórczość, dla swoich potrzeb, nazywam cyrkowo-wodewilowo-burleskowym rockiem progresywnym. Dziś już może tak nie zaskakują, jak niemalże ćwierć wieku temu, gdy wydawali swój debiut Today's Report (1999), bo delikatnie ich forma straciła na świeżości (a może to już tylko moje do nich przyzwyczajenie), niemniej w dalszym ciągu nagrywają świetne płyty. I ta najnowsza jest tego dowodem.
Gdy muzycy po pięciu latach od wydania Circus Pandemonium powrócili w 2019 roku do wydawniczej aktywności postanowili, że nie będą wydawać pełnych albumów. Zaproponowali dość regularne publikowanie EP-ek, które złożyłyby się na kwadryptyk, a każda z czterech małych płyt miałaby symbolizować inną porę roku. I tak, cykl rozpoczęło Rebirth, nawiązujące do wiosennego odrodzenia, potem było Heatwave, w którym tytułowa fala upałów określała lato. No i teraz mamy Falling, które przez pewną grę słów odnosi się do jesieni ale przede wszystkim dotyka upadku ludzkości. Ta staje w obliczu niepowstrzymanej asteroidy. Muzycy w poszczególnych kompozycjach pokazują, jak ludzie na różne sposoby radzą sobie z końcem świata i to z ich perspektywy opowiadane są te historie. Dodajmy jeszcze, że wszystkie okładki EP-ek docelowo, niczym puzzle, stworzą jednolitą grafikę, co już można zauważyć, zestawiając dostępne trzy części.
Pod względem muzycznym to stare, dobre, a nawet bardzo dobre A.C.T, fantastycznie łączące Beatlesowską klasykę z progresywnym rockiem spod znaku Queen i ELO, czy nawet progmetalem sięgającym do Dream Theater i wreszcie z chwytliwym popem ikonicznej ABBY (też wszak szwedzkiej). Jak zwykle jest w tym doza szaleństwa, odwagi, różnorodnych klimatów, aranżacyjnego bogactwa, zmian tempa, chóralnych form wokalnych i przede wszystkim bardzo atrakcyjnych melodii, które stanowią o sile tych kompozycji. A może lepiej byłoby napisać – progresywnych przebojów.
Przykłady? Digging a Hole z refrenem w stylu stadionowego zaśpiewu, Breathe z pogodną muzycznie zwrotką, wzniosłym refrenem i ładnym klawiszowym solo, One Last Goodbye z piękną figurą gitary solowej i wreszcie The Earth Will Be Gone o urokliwym smyczkowo-symfonicznym posmaku.
Trzydzieści minut żywego i melodyjnego proga z popowym szlifem. Do tego nie nuży. Warto.