ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Antimatter ─ A Profusion Of Thought w serwisie ArtRock.pl

Antimatter — A Profusion Of Thought

 
wydawnictwo: Music in Stone 2022
 
1. No Contact (5:25)
2. Paranoid Carbon (5:17)
3. Heathen (5:59)
4. Templates (5:16)
5. Fold (5:11)
6. Redshift (5:34)
7. Fools Gold (7:22)
8. Entheogen (5:48)
9. Breaking the Machine (3:45)
10. Kick the Dog (4:24)
 
Całkowity czas: 54:01
skład:
Mick Moss - Vocals, Acoustic, Electric & Lead Guitars, Bass, Keyboards, Programming, Percussion, Glockenspiel

Guest appearances:
Liam Edwards - Drums
Paul Thomas - Saxophone & Flute
Vardan Baghdasaryan - Qamancha
Irish C - Additional Vocals
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 4, ocena: Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
23.12.2022
(Recenzent)

Antimatter — A Profusion Of Thought

Choć to recenzja albumu pełnego smutku i to zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej, pozwólcie, że zacznę nieco… żartobliwie. Bo mój przesympatyczny przyjaciel, którego muzyczne, niekiedy kontrowersyjne spojrzenie bardzo sobie cenię (niech pozostanie anonimowy, gdyż miłośnicy Antimatter najpewniej by go zlinczowali), przy okazji krótkiej wymiany zdań o najnowszym dziele zespołu Mossa rzekł tak: są zespoły, które nagrywają ciągle jedną, tę samą płytę, no i jest Mick Moss, który wciąż nagrywa… ten sam utwór. Przyznacie, że grubo i bezkompromisowo. I powiem wam otwarcie, że nie będąc „wsłuchanym dobrze” w tę najnowszą płytę Antimatter zacząłem nawet widzieć coś (a może i sens) w tej „bezczelnej” konstatacji. Tym bardziej, że A Profusion of Thought na początku jakoś kompletnie do mnie nie trafił, nie stając się miłością od pierwszego wejrzenia. Zdążyłem nawet paru znajomym powiedzieć, że ta nowa Antymateria jest jakaś zwykła i bez zaskoczeń. I tylko trochę poprawił ten odbiór niedawny koncert zespołu, który miałem okazję obejrzeć w warszawskim Remoncie.

Domyślacie się już pewnie z kontekstu, że w momencie, gdy piszę te słowa, jest zupełnie inaczej. Bo jest. I tu muszę pojechać frazesem, że do dobrej muzyki trzeba dojrzeć, jak do dobrego, starzonego trunku. Bo ten dopiero po dłuższym obcowaniu z nim odkrywa coraz to nowsze walory. Na tym najnowszym dziele jakichś stylistycznych zaskoczeń wprawdzie nie ma, jednak po wielokrotnym przesłuchaniu albumu, mam naprawdę ogromny szacunek do Mossa, który potrafi zamienić swoiste odrzuty w coś wartościowego. Bo przypomnijmy, że zapowiadając ten album lider grupy mówił tak: każdy album, który napisałem lub w którego pisaniu brałem udział, był wynikiem długiego okresu komponowania, podczas którego ostatecznie miałem zbyt wiele utworów na jedno wydawnictwo. To nieuchronnie oznaczało, że co kilka lat moje archiwum było zapełniane 4 lub 5 kolejnymi utworami, które mogły nigdy nie zostać usłyszane, gdyż każdy album jest u mnie powiązany z konkretnym konceptem […] Kilka lat temu zdałem sobie sprawę, że kiedy umrę, te piosenki umrą razem ze mną, więc postawiłem sobie za cel uratowanie dziesięciu utworów z otchłani…

Dziś zatem cieszę się ogromnie, że słyszę kompozycje, które mogły do mnie nigdy nie dotrzeć. Może nie czuję w nich powiewu świeżości, jednak mam w zamian jedyną w swoim rodzaju melancholijność, atmosferyczność i mrok. A wszystko to obleczone naprawdę pięknymi muzycznymi tematami z ujmująco chwytającą za serce melodyką. No i jest ten lekko drżący i niski głos Mossa, który niesamowicie potrafi oddawać ból i emocje.

Płytę rozpoczyna jedna z najlepszych tu kompozycji, promująca zresztą płytę, No Contact. To dla mnie taki odpowiednik utworu Redemption, otwierającego w przejmujący sposób klasyczny Leaving Eden, choć akurat No Contact jest jakby bardziej minimalistyczny. Warto wszak w nim zauważyć po raz pierwszy wykorzystany tu saksofon, którego solowe, bardziej krzykliwe formy autorstwa Paula Thomasa usłyszymy jeszcze choćby w Heathen. Paranoid Carbon chwilami pachni Massive Attack, Templates swoim pulsującym, syntetycznym rytmem, przenosi z kolei w lata osiemdziesiąte. To wszystko pokazuje, że Moss stara się jednak w tej jednorodności mieszać i szukać brzmieniowych smaczków, osadzając je na swoich filarach – transowym, czasem hipnotycznym, zawsze jednak wyrazistym basie oraz specyficznej konstrukcji kompozycji, które narastają z każdą minutą, by w finale emocjonalnie, ale i też aranżacyjnie, dawać najwięcej. Faworytów mam tu kilku, oprócz wspomnianego już No Contact: Fold, Redshift, Fools Gold, Entheogen czy zamykający płytę dramatyczny, Kick the Dog.

Hmm… jaki wniosek płynie z tego albumu? Chyba taki, że nie warto spisywać na straty płyt, które powstały z „odrzutów”, które trochę przeleżały w muzycznej szufladzie. Bo inteligentny artysta potrafi je odpowiednio zagospodarować. Tak choćby, jak Mick Moss.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.