...głębokie, izolacyjne i prawie paniczne oddechy, a także odliczanie do siedmiu sprawiają, że słuchając Lockdown Spaces, człowiek przenosi się do osobistego Dnia Świra Mariusza Dudy. Chociaż w sumie myślę, że nie tylko jego, każdy z nas przez ten szalony okres miał takowych co najmniej kilkanaście. Pytanie jest jedno - w jaki sposób ten czas w czterech ścianach spożytkowaliśmy?
Trzydzieści cztery minuty, jak twierdzi sam twórca, powstały w studiu w około dwa do czterech tygodni i był to dość spontaniczny zryw, którego idea zrodziła się podczas prac nad siódmym albumem Lunatic Soul (zacieniony las, który również nie uniknął zamknięcia w czasie pierwszej fali pandemii).
Słuchając tego materiału odniosłem wrażenie, iż autor odtworzył wielokrotnie wspominane w wywiadach rodzinne Węgorzewo w postaci niezwykle barwnych, elektronicznych dźwięków. Niosą one skojarzenia z pierwszymi grami wideo z lat 80-tych, a także z inspiracjami muzycznymi, jakimi Duda niewątpliwie nasiąkał od młodości. Zainteresowanie twórczością Jean-Michela Jarre’a, Mike’a Oldfielda czy też Floriana Schneidera wyraźnie odcisnęło piętno na dziewięciu kompozycjach zapisanych na tym albumie.
Zawartość pierwszej części trylogii tworzy w mojej głowie wyobrażenie małego chłopca, który siedzi przy klasycznym biurku ze słuchawkami na uszach, walkmanem leżącym obok i kartką papieru zamieniającą się po kilku godzinach w komiks.
Lockdown Spaces jest zaproszeniem do komputerowego świata (skojarzenie z Computer World Kraftwerk), w którym elektroniczne bity i ludzka wrażliwość spotykają się na jednym podwórku, budząc ukryte w chaosie i hałasie demony.
Nie chcę zbytnio analizować każdego utworu z osobna, jednak znajduję kilka z nich, do których przycisk wstecz - i jeszcze raz wstecz - nadaje się znakomicie. Wspomniane na samym początku odliczanie do siedmiu w tytułowym Lockdown Spaces zostaje ze mną do końca albumu, pulsując z tyłu głowy niczym rozszerzająca i zwężająca się aorta. Sto pięćdziesiąt dwie sekundy walki o oddech w przestrzeni z drzwiami i oknami, a mimo to bez wyjścia.
Pikselowe serce przywodzi na myśl ścieżkę dźwiękową ze starych gier, a co za tym idzie godziny spędzone w nierzeczywistym świecie, który podczas izolacji jeszcze bardziej poszerzył swoje granice.
Tak jak na każdym albumie Riverside czy Lunatic Soul znajdziemy utwór z nadzieją w tle, dającą blade wprawdzie, ale jednak światło prowadzące z mroku, tak i tu takim numerem jest Unboxing Hope. Bardzo, ale to bardzo identyfikuję się z tymi dźwiękami, wszak wszyscy szukamy wyjścia z ciemnych przestrzeni, w których nasz oddech staje się płytki, dłonie się pocą, a kortyzol zabija zdolność logicznego myślenia i chłodnego spojrzenia na otaczające nas sprawy.
Tytułem końca dodam jeszcze, że spójność wizji albumu sprawia, iż chce się do niego wracać, by znów przez dwadzieścia tysięcy czterdzieści sekund pobyć w głowie twórcy, gdzie naprawdę sporo się dzieje. A uroku dodaje słuchanie tego albumu z kasety na starym, zdezelowanym walkmanie.