Twelve Foot Ninja to powstała w 2008 roku w Melbourne australijska formacja metalowa, która ma na swoim koncie trzy pełnowymiarowe albumy – wydany w 2012 roku Silent Machine, cztery lata młodszy Outlier i wreszcie ubiegłoroczny i niżej recenzowany Vengeance. Muzycy zdobyli, szczególnie w swoim rodzimym kraju, prestiżowe wyróżnienia, supportowali podczas tras koncertowych Periphery i Disturbed, a ich pierwsza europejska trasa w roli headlinera w 2017 roku przyniosła sporo wyprzedanych koncertów. U nas, mam wrażenie, są jakoś mniej popularni. A szkoda, tym bardziej że Australijczycy mają się pojawić w Polsce za rok i dać koncert w warszawskiej Hydrozagadce. Ponadto, ten ich ostatni album znalazł się w czołówce paru podsumowań na najlepszy album… progmetalowy ubiegłego roku.
Tak! Bo prawda jest taka, że jeśli ktoś dziś jeszcze próbuje wpuścić nieco świeżego powietrza do trochę kostniejącego progmetalu, to Twelve Foot Ninja z pewnością jest jednym z nich. Gdyż ich muzyka jest tak szalona i zaskakująca, jak nazwa oraz powyższa, mało progmetalowa, okładka. Panowie nie mają żadnych zahamowań i mieszają wszystko co się da. Czegóż tu nie ma?! Na pewno nad wszystkim unosi się duch Faith No More i Mike’a Pattona, choć więcej go było na poprzednim Outlier. Niektórzy doszukują się w ich muzie wpływów Mr. Bungle, Primus, Meshuggah, Korn, czy Soulfly a ja dorzuciłbym jeszcze System Of A Down, A.C.T i norweski Leprous z okolic Tall Poppy Syndrome.
Jest tu djent, thrash-core, death i funky metal, metal alternatywny i awangardowy, pop, disco, muzyka latynoska i… pewnie czegoś się tam jeszcze doszukacie. Za dużo różnorodności? Nie, bo w tym szaleństwie jest metoda. Artystom udaje się łączyć te często nieprzystające do siebie szuflady w bardzo naturalny sposób, nawet w ramach jednej kompozycji. Do tego, zachowując atrakcyjność melodyczną. Ba, wręcz totalną przebojowość! Posłuchajcie otwierającego całość szalonego Start the Fire, z masywnymi djentowymi riffami, tanecznym rytmem i świetnymi harmoniami w refrenie, Shock to the System z popowym wokalem przetworzonym przez wokoder, Gone z nostalgicznym disco funkiem podkręconym figurą basową, tanecznego IDK, Culture War z thrash-core'owym odjazdem złamanym czymś w stylu mariachi brass, nośnego Over and Out z gościnnym udziałem samej Tatiany Shmayluk z ukraińskiego Jinjer, czy wreszcie zamykającego zgrabnie płytę, też bardzo nośnego Tangled. A jeszcze gdzieniegdzie przewijają się jakieś burleskowo – cyrkowe tematy i mnóstwo zaskakującej, kosmicznej (niekiedy industrialnej, jak w Vengeance) elektroniki.
Trudno to wszystko początkowo ogarnąć, bo jeszcze dochodzą odjechane teksty i klipy (polecam choćby ten do Start the Fire). Jednak z każdym przesłuchaniem płyta zyskuje a odbiorca odkrywa w niej coś nowego. Jednym słowem – trudno im zarzucić, że są banalni. Przy tej okazji warto dodać, że wraz z Vengeance ukazała się powieść fantastyczna Nicholasa Snellinga zatytułowana The Wyvern and the Wolf, która została oparta na pomyśle gitarzysty formacji, Stevica MacKaya i Fiony Permezel. Do tego pojawił się komiks zatytułowany Vengeance autorstwa MacKay’a i z ilustracjami George’a Evangelisty. Ponadto muzyk udostępnił wersję demo gry komputerowej, która była rozwinięciem pomysłu z teledysku do utworu Long Way Home.
Cóż, jeśli szukacie czegoś świeżego i zarazem atrakcyjnego we współczesnym metalu, nie boicie się zaskoczeń, niestandardowych rozwiązań i łączenia ekstremalnej agresji z popową melodyjnością, dajcie szansę Twelve Foot Ninja.
PS W grudniu 2021 roku wokalista grupy Nik Barker ogłosił rozstanie z formacją, jednocześnie zapowiadając, że zagra z grupą pożegnalną trasę w 2022 roku, do momentu znalezienia przez nią dobrego wokalisty. Czy pojawi się u nas na przełożonym na przyszły rok koncercie? Zobaczymy.