Zapracowany Neal Morse nie daje wytchnienia miłośnikom swojej twórczości. Ledwie w zeszłym roku opublikował solowy album Jesus Christ The Exorcist a już w tym roku zaserwował kolejne wydawnictwo. Jak przyznał muzyk, to pierwszy album nagrany wirtualnie, w kwietniu 2020 roku, w szczycie pierwszej fali pandemii koronawirusa. Dlatego też, mimo że na albumie usłyszymy jego stałych współpracowników z The Neal Morse Band (Mike Portnoy, Randy George, Eric Gillette, Bill Hubauer) artysta zdecydował się sygnować płytę tylko swoim imieniem i nazwiskiem podkreślając, że w przypadku The Neal Morse Band cały zespół wspólnie pracuje nad materiałem. Tu Morse tylko przesłał swoim przyjaciołom muzykę a ci po prostu zagrali swoje partie.
Tytuł albumu oczywiście nie jest przypadkowy i w ewidentny sposób nawiązuje do wydanego w 2007 roku innego dzieła Morse’a Sola Scriptura. Wtedy jednak artysta cały koncept poświęcił Marcinowi Lutrowi, tym razem – tytułując płytę kolejną zasadą protestantyzmu (Tylko łaska) – postanowił odnieść się do życia świętego Pawła. A w zasadzie jego przemiany z prześladowcy chrześcijan w wyznawcę nauki Jezusa Chrystusa. Jest to zatem kolejny album w głęboki sposób odnoszący się do religii i wiary artysty.
Pod względem muzycznym płyta, mimo że nagrywana po raz pierwszy w inny sposób, nie przynosi żadnych zaskoczeń. Otrzymujemy nieco ponad godzinny materiał podzielony na 14 kompozycji płynnie przechodzących jedna w drugą. Obcujemy naturalnie z progresywnym rockiem czerpiącym garściami z lat siedemdziesiątych. Mnóstwo zmian tempa, klimatu, nastroju, solowych i wirtuozerskich wręcz popisów gitarowych i klawiszowych a wszystko to ubrane w symfoniczny rozmach i podlane odpowiednim patosem. Morse potrafi urzekać pięknym, przejmującym i spokojnym Never Change ozdobionym do tego magicznym gitarowym solo, by za chwilę porywać najdłuższym w zestawie (prawie dziesięciominutowym) rozbuchanym, mieniącym się różnymi barwami emocji, bardzo rockowym Seemingly Sincere. W tej ostatniej kompozycji muzyk zastosował zresztą nieco nowocześniejszą elektronikę, do tej pory w takiej formie nieobecną w jego twórczości. A skoro przy pewnych odmiennościach jesteśmy, w Building a Wall słyszymy iście stadionowe zaśpiewy, też raczej niewidoczne u niego wcześniej. Dwa ostatnie utwory - The Glory of the Lord oraz Now I Can See / The Great Commission przynoszą charakterystyczną, wzniosłą muzycznie puentę całego konceptu z kolejnym popisem solowym na gitarze w The Glory of the Lord, tym razem w wykonaniu Erica Gillette.
Czy to kolejna dobra rzecz spod palców Morse’a? Z pewnością tak, choć dla mnie jednak nieco słabsza od trzech albumów zrealizowanych pod szyldem The Neal Morse Band. Mimo tego, fani tym wydawnictwem z pewnością się nie zawiodą.