Alfons Willie i jego nastoletnie kurewki ze Słonecznej Wiochy, czyli Strzyża i Majora Kopyto rozważania o muzyce i życiu Franka Zappy. Odcinek IX.
- No i tak, szeregowy, dobrnęliśmy wreszcie do Łasic.
- Czyli jednej z bardziej kontrowersyjnych płyt w dorobku Zappy. Sam pamiętam, że kiedyś jedna z fanowskich stron obwołała „Weasels” najgorszą płytą Wąsatego.
- A tam. Zresztą po gwiazdkach widzę, że się z tym nie zgadzacie.
- Ano nie. Z góry natomiast trzeba powiedzieć, że to cholernie specyficzna płyta. Jednym z powodów, dla którego Mamuśki nie odniosły sukcesu komercyjnego w Stanach, jeśli chodzi o koncerty, był fakt, że publika spodziewała się tej piosenkowej odsłony, a Franuś proponował nowoczesną, awangardową muzykę poważną połączoną z jazzem i rockiem. Publiczność oczekiwała „Freak Out!”, a dostawali rzeczy w klimacie najbardziej odjazdowych fragmentów „Absolutely Free” i „Lumpy Gravy”.
- Albo pierwszej płyty z zestawu „You Can't Do That On Stage Anymore Part 5”. Pamiętajcie, szeregowy: jak nie wiecie, jak powiedzieć gościom na imprezie, że czas do domu, włączcie głośno ten kompakt. Sprawdzałem wiele razy.
- W każdym razie ludożerka oczekiwała na prześmiewcze, pastiszowe, ale jednak piosenki, a dostawała odjazdy, pojebane improwizacje w nieparzystych metrach z użyciem polirytmii, połączone z wokalizami muzyków – od falsetów po chrząkanie jakiego deathmetalowcy by się nie powstydzili. A całością dyrygował na żywo Zappa, miał opracowany cały system gestów i pokazywał muzykom, jakie odgłosy paszczą mają akurat wydawać. Albo na jednym z koncertów Don Preston, chcąc odstraszyć kilku widzów od wtargnięcia na scenę, nacisnął naraz tyle klawiszy Minimoooga, ile zdołał, generując analogowy szum. Franusiowi się spodobało i zaczął wykorzystywać to na koncertach.
- I ten szum znalazł się jako utwór tytułowy na drugim obok „Burnt Weeny Sandwich” pożegnalnym albumie pierwszego wcielenia The Mothers. Tym razem zbierającym nagrania koncertowe. „Sandwich” miał kolażową okładkę, ale był spójny, natomiast „Weasels” - wbrew okładce – okazał się płytą bardzo kontrastową, niejednorodną. Choć zarazem okładka dobrze zapowiada, że będzie to bardzo odjechana płyta.
- No i jest. Pełno tu odjazdów, rzężeń saksofonu, pokręconych rytmów, wokalnych wariactw – zawodzeń, jęków, rzężeń, jest nawet recytacja z niemieckim (takim a la „Ściśle tajne”) akcentem w „Didja Get Any Onya”. W którym mamy też dwie melodie, ta druga to znany już skądinąd (z „Trout Mask Replica” dokładnie) utwór „Charles Ives”, na bazie których zespół popisuje się krótkimi, awangardowymi improwizacjami. Histeryczny popis wokalny mamy też w „Prelude To The Afternoon Of A Sexually Aroused Gas Mask”, połączony z syntezatorowymi odjazdami, pastiszowym wtrętem z Czajkowskiego i saksofonowym wybuchem na 5/16. A w „Toads Of The Short Forest” mamy grane równocześnie trzy różne, oczywiście nieparzyste metra, które zresztą sam Frank wylicza publiczności. Swoją drogą to utwór z początków działalności Zappy, z czasów Studio Z, gdy pracował nad rockową operą „I Was A Teenage Maltshop”. Zupełny zaś odjazd czeka nas w „The Eric Dolphy Memorial Barbecue”, w którym zwięzły zappowski temat przeradza się w zespołowy odjazd w mocno freejazzowym klimacie. Jak na utwór poświęcony Dolphy'emu przystało.
- W tych pozornie normalniejszych, zwięźlejszych fragmentach płyty też niemało się dzieje. „Get A Little” ma niby zwięzły temat otwierający, ale gitarowe solo stanowiące główną część jest mocno free w klimacie. „Dwarf Nebula” składa się z ciekawie zaplatających się ze sobą czterech melodii, od prostej, folkowej po mocno pokręconą. „My Guitar Wants To Kill Your Mama” wydaje się być dość prostą, przebojową piosenką o ładnej melodii, do chwili, kiedy spróbuje się to zagrać, bo w partii gitary jest sporo zamieszania ze skalami i tonacjami. A jeszcze więcej zamieszania jest w instrumentalnym „The Orange County Lumber Truck”. Niby całkiem proste gitarowe granie, ale zakręcone mocno, jeśli chodzi o skale.
- Właśnie, bo Zappa nie byłby sobą, gdyby czegoś nie poprzekręcał, gdyby nie namieszał. I na „Weasels” te odjazdowe momenty łączą się z brzmiącymi dużo bardziej konwencjonalnie, piosenkowymi wręcz chwilami. Choć jak na Zappę przystało, pojęcie „konwencjonalnej piosenki” jest bardzo luźne. Ta brzmiąca najbardziej zwyczajnie - „Directly From My Heart To You” - to przeróbka Little Richarda, zagrana jako powolny blues-rock, efektownie inkrustowana skrzypcami Dona Harrisa i przezeń zaśpiewana. No i jeszcze jest „Oh No”. Czyli złośliwy, bezpardonowy atak na Johna, Yoko i im podobnych naiwnych idealistów, którym się wydaje, że cudownie zmienią świat i świadomość ludzi wygłaszanymi banałami i komunałami. Choć ja zawsze twierdziłem, że tacy ludzie świetnie wiedzą, że to pusta paplanina i zwyczajna cyniczna autopromocja i pozerka i nic więcej, wciskana frajerom na zasadzie: byle nazwiska nie przekręcili.
- No wiecie, szeregowy, how dare you!!!
- O właśnie. A wracając do tematu: ja akurat całkowicie rozumiem tych, którzy uważają „Weasels” za jedną ze słabszych płyt Zappy. W przeciwieństwie do bardzo spójnej i poukładanej poprzedniczki, ta jest płytą trochę niepozbieraną, jakby pozszywaną z różnych kawałków. Tylko akurat w jej przypadku to jest atut: nie jesteś w stanie przewidzieć, co zdarzy się za chwilę, awangardowe odjazdy nagle potrafią przejść w całkiem ładną piosenkę, a zgrabne, melodyjne gitarowe granie w ścianę białego dźwięku. Dość trudna i zdecydowanie wymagająca odpowiedniego nastroju, ale w ogólnym podsumowaniu dobra płyta.
Z kronikarskiego obowiązku dodajmy, że wersja winylowa zawierała "Didja..." w krótszej o 3 minuty wersji z uwagi na ograniczenia płyty LP. Wersja CD Rykodisc przywraca pełną wersję utworu, ale wydanie Universalu ma wersję skróconą.