„Oceany Cichych Włkań i Potężnych Ech”, czyli Eloy für dummies – odcinek 22
Jedynie dwa lata kazał nam Frank Bornemann czekać na kontynuację swojej sagi o Joannie D’Arc. Jak na (ostatnie standardy) Eloy to zaskakująco szybko.
Pierwszej części cyklu zaciekle broniłem. Może przez sentyment, może za zasługi jednakże fakt był taki, iż miał on (więcej niż) kilka dobrych momentów dla których warto było dać Eloy kredyt zaufania.
Niestety z tegorocznym produktem tak różowo już nie jest.
Genez niedoskonałości tworu “The Vision, The Sword and the Pyre” można się doszukać zaskakująco szybko i prosto. Otóż najzwyczajniej w świecie Bornemann nie miał wystarczającej ilości dobrego materiału, aby zakryć nim zawartość dwóch krążków. Na albumie, który otrzymaliśmy miesiąc temu w wielu fragmentach wieje nudą, a ponadto przeraża bezradność twórcza lidera. Owszem, spójność została zachowana i tych niemal dwóch godzin połączonych obu części słucha się bez zrywów i niepotrzebnych stylistycznych szarpnięć to jednak cykl sam w sobie jest wyraźnym sygnałem, że zespół ma najlepsza lata za sobą.
Dobre numery? Znajdzie się coś konkreteniejszego w (jakby żywcem wyjętym z płyty „Planets”) „Patay”, czy agresywniejszym „Paris”. Może jeszcze marszowy „Rouen” prezentuje się przyzwoicie. To wszystko. Niewiele jak na pięćdziesiąt minut z okładem...
Poza tym: flaki z olejem. Melorecystacje przynudzają („Resume”, „Eternity”), dziwne chórały męczą („Reims...”), a przy licznych fragmentach opartych na delikatnych gitarowych frazach z tłem utkanym z klawiszowej zawiesiny („Tormenting Imprisonment”, „Between Hopes, Doubts, Fear and Uncertainty”) trudno powstrzymać się przez ziewaniem.
“The Vision, The Sword and the Pyre, Part II” jest albumem bardzo chybionym. Zbędnym, nudnym i (przede wszystkim) przydługim. Gdyby Bornemann z obu częsci sagi wyciął najlepsze numery i umiejścił je na jednym – nawet ledwie czterdziestominutowym – krążku, to powstałaby rzecz przynajmniej przyzwoita, nawet na artrockową „siódemkę”. A tak, wyszło jak wyszło.
Szkoda...