Kosmicznej Sagi odcinek 22: nie było łatwo, ale...
„Zemsta to danie, które najlepiej smakuje na zimno” – klingońskie przysłowie.
Już zdawało się, że licznych konfliktach i turbulencjach sytuacja na mostku się ustabilizowała i okręt będzie mógł kontynuować dalszą misję podboju (space)rockowego wszechświata. Nic bardziej mylnego. Oficer Davey znów się obraził na Brocka i sobie poszedł. Na domiar złego wylew okazał się śmiertleny dla klawiszowca Jasona Stuarta, który zszedł z tego świata we wrześniu 2008 roku. Niemniej niestrudzony kapitan uzupełnił skład mostka; za klawiszami zasiadł nowy-stary znajomy Tim Blake, a awans z inżyniera zajmującego się konserwacją silników plazmowych (czyt. road crew) na mostek dostał jegomość legitymujący się pseudonimem Mr.Dibs. Do tego do pomocy kapitan dobrał sobie gitarzystę Nialla Hone’a i ten oto skład nagrał po pięciu latach przerwy płytę „Blood Of The Earth”.
Moim osobistym zdaniem wspomniany krążek jest lepszy nie tylko od „Take Me To Your Leader”, ale od przynajmniej kilku poprzenich płyt. Dlaczego? A otóż dlatego, że wydaje się równiejszy. Nie ma zbyt dużego rozstrzału między dobrymi, a słabymi numerami. Wydawnictwo trzyma (więcej niż) przyzwoity poziom
Już od pierwszy sekund krążek może się podobać. Niezwykle mroczny i niepokojący jest „Seahawks” z licznymi syntezatorowymi wariacjami i wrażeniem kontrolowanego chaosu tworzonego przez partię gitary oraz tajemniczy śpiew Brocka. Fajny, tajemniczy i niemal filmowy nastrój mają utwór tytułowy (w którym ponownie udziela się gościnnie Matthew Wright) oraz cudny „Green Machine”. Nawet jeśli rozpędzony „Wraith” zakłóca troszkę proporcje to ratuje go przynajmniej świetne solo Tima Blake’a (przywołujące czasy „Levitation”) i fajne przejście w drugą – spokojniejszą – część utworu. To samo możnaby powiedzieć o nieco fanfarowym w partii klawiszy „Sweet Obsession”, ale tutaj z kolei fajnie jest prowadzony śpiew Brocka zdający się przywoływać ciekawsze kompozycje zespołu z końca lat 70-tych.
Podobać się może również „Inner Vision”. Ma on i ciekawe tempo i świdrujące (głównie syntezatorowe) efekty i niesamowity klimat. Osobiście moimi fawotytami są „Comfy Chair” wraz z „Prometheus”; pierwszy z nich rytmiczny (by nie rzec, że chwilami balladowy), spokojnie prowadzony, ale niezwykle wciągający framgment z popisem Blake’a (aż dziw bierze, że panowie nie pokusili się o rozwinięcie tego utworu w nieco dłuższą formę), a drugi mający interesującą linię melodyczną i ciekawe orientalne ozdobniki.
A nowa wersja „You’d Better Believe It” znanego z płyty „Hall Of The Mountain Grill” z 1974 roku? No, cóż. Mogę tylko powiedzieć, że należy jedynie odnotować, że na “Blood Of The Earth” coś takiego się znalazło. Ani to się czymkolwiek różni od pierowzoru, ani nie wnosi niczego nowego (może poza mdłą instrumentalną wstawką gdzieś w środku utworu). Po prostu jest i tyle...
Płyta ciekawsza od poprzednich przynajmniej kilku. Możnaby powiedzieć, że to najlepsza rzecz jaką nagrali od wielu lat. Ostatni raz tak wysoką formę zespół zaprezentował bodajże na „Space Bandits”, a to był rok 1990, czyli dawno temu...
W następnym (jak na razie ostatnim) odcinku: pewnych legend się nie zniszczy.