Nazwa Gypsy And The Acid Queen, w połączeniu z logo pomieszczonym na profilu społecznościowym projektu, może być mocno myląca. Bo nie mamy tu do czynienia z mocno zakręconą psychodelią przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych napędzaną gitarowymi riffami i zawiesistymi hammondami. Jest kompletnie inaczej, choć… na stronie projektu można znaleźć taki opis: oniryczne melodie w połączeniu z psychodeliczno - bluesowym brzmieniem gitary i owiane lekko mistycznym głosem, opowiadającym historię nie z tego świata, tworzą klimat lata 69. Mniemam, że odnosić się on może do wcześniejszych nagrań, których nie miałem przyjemności szerzej poznać. Nieważne. Czyż już to nie intryguje? Z pewnością. Zacznijmy jednak od początku.
Gypsy And The Acid Queen to tak naprawdę solowy projekt krakowskiego artysty Kuby Jaworskiego. To on odpowiada tu za śpiew, gitary, instrumenty klawiszowe, bas i jakże istotne dla jego twórczości beaty. Co najważniejsze jednak, Jaworski jest przede wszystkim twórcą muzyki i wszystkich tekstów. Muzyk ma za sobą debiutancki album z 2016 roku zatytułowany Gypsy And The Acid Queen; recenzowane tu Dni miłości, noce cudów są jego drugim pełnowymiarowym wydawnictwem.
Doprawdy intrygującym. Otrzymujemy bowiem trzy kwadranse, zdominowanego elektronicznym brzmieniem, loopami i beatami, grania, które ma jednak w sobie mnóstwo naturalności i nostalgicznego piękna. Spora w tym zasługa ciekawych wokalnych interpretacji Jaworskiego, którego partie ubrane zostały dodatkowo w idealnie nadające się do takiego brzmienia pogłosy. Do tego, pewnej głębi dodają basowe figury, dźwięki pianina czy „żywe” bębny. W muzyczny świat Jaworskiego wprowadzają zresztą świetnie już trzy pierwsze kompozycje – Dni miłości, Matka burz i Kiedy szumią wierzby, mające tę melancholijną przestrzeń. Z drugiej strony zdecydowanie taneczny, utrzymany w dream popowej stylistyce Mamy jeszcze czas, wcale nie odstaje od przyjętej konwencji.
Niektóre rozwiązania przywołują też lata osiemdziesiąte, tak silnie wszak zdominowane elektroniką. Przykładem tego niech będzie tu wyraźnie odstający od całości, choć niewątpliwie nośny i atrakcyjny, W taką noc jak ta, z wsamplowanym fragmentem utworu Whitney Houston w refrenie. Na koniec nie można zapomnieć o gitarze. Jej solowe figury – szczególnie majestatyczne solo w Kołysance dla świata – faktycznie zdają się potwierdzać znalezione na stronie projektu określenie „progresywny pop”. Całości dopełniają ciekawe, mające poetycki wymiar, niebanalne teksty, dobrze komponujące się z pewną onirycznością albumu. Ciekawa rzecz. Polecam.