W UFO nie dzieje się najlepiej. Paul Raymond całkiem niedawno zszedł z tego świata, a weteran Phil Mogg ogłosił wszem i wobec, że składa broń i przechodzi na (jak najbardziej zasłużoną) emeryturę. Sam ciekaw jestem jaki będzie ciąg dalszy tej historii, bowiem jakoś sobie nie wyobrażam, aby Andy Parker miał (jako ostatni ze złotego składu) dobrać sobie nowym grajków i kontynuować działalność pod wiadomym szyldem...
Gdybanie jednak zostawy sobie na inną okazję. Dziś o rzeczy bardzo pobocznej jeśli chodzi o ufoludową dyskografię, lecz ze względu na wartość historyczną, warto choćby wzmianki.
Jak sam tytuł wskazuje omawiany dziś krążek do zbiór nagrań, które zespół w połowie lat 70-tych zarejstrował na potrzeby radia BBC.
Część pierwsza to trzy utwory nagrane dla audycji Boba Harrisa na które złożyły się klasyczny „Rock Bottom” z kultowym, rozbudowanym (jak zawsze wgniatającym w ziemię) solem Schenkera, cieplutka balladka „Time On My Hands” niosąca wyraźnie pietno i naleciałości wcześniejszego okresy działalności zespołu oraz ostrzejszy „Give Her The Gun”. Nie będę oszukiwał, iż jest to forma z końca dekady, kiedy UFO stało się prawdziwym koncertowym wymiataczem. Słychać tutaj jak oblicze grupy dopiero się kształtuje, zdradzające jednak zadatki na scenicznego rzeźnika.
Potem mamy przeskok do roku 1977-go i numerów zarejestrowanych dla Johna Peela. Spotykamy teraz dojrzałych muzyków, którzy nabrali krzepy przez tych kilka lat wspólnego grania. „Too Hot To Handle” prezentuje się znakomicie, nawet pomimo faktu, iż jednemu z gitarzystów w pewnym momencie ‘obślizgnął’ się wyraźnie palec na gryfie, „Lights Out” to moc, której nie da się zdefiniować, a obok „Try Me” (przynamniej niżej podpisanemu) nie można przejść obojętnie. Przede wszystkim ta solówka Schenkera...dla mnie to rzecz, która mogłaby trwać w nieskończoność...
Pozostałe dwie części to już ufoludy na żywca.
Pierwsza odsłona to znów cofka w czasie, do roku 1974 roku.
Fragmenty z Hippodrome w londyńskiej Golders Green są o tyle ciekawe, że uwieńczone na taśmie została krótka inkarnacja zespołu w którym drugie wiosło dzierżył Paul Chapman. Tak, ten sam, który zastąpi Schenkera pod koniec lat 70-tych. „Doctor Doctor” – wiadomo to klasyk, nawet jeśli tutaj nie ma mocy ze „Strangers In The Night” to wciąż brzmi świetnie. Wprawdzie pozostałe kawałki w zestawie nie wypadają tak przekonywująco (zwłaszcza klasyk Willie’go Dixona „Built For Comfort” troszkę kuleje), jednak ich wykonania zespół nie ma co się wstydzić, gdyż może i nie ma tutaj specjalnych uniesień to jednak słucha się ich całkiem przyjemnie.
Grudzień 1975 to cztery utwory, które w piorunujących wersjach zostaną kilka lat później uwiecznione na wspomnianej „Stangers In The Night” i niestety trudno się do nich się nie odnieść, słuchając fragmentów z Paris Theatre. Tutaj wypadają jeszcze troszkę blado, jakby bez tego pazura, jednak - jak na ironię - chyba właśnie tych końcowych numerów z „In Session and Live In Concert” słucha się najfajniej.
Całość można śmiało uznać za ciekawy dokument, ukazujący w jak krótkim czasie zespół przeistacza się w koncertową machinę. Ktoś może zarucić, że to rzecz tylko dla zapalonych ofologów, lecz z tą tezą się nie zgodzę. Jest tutaj bowiem cała masa klasycznych numerów UFO w (sumie) nie najgorszych wykonaniach. Owszem, „Stangers In The Night” jest lepszą odnością od której należałoby rozpocząć przygodą z zaznajamianiem się z twórczości kapeli, lecz ostatecznie „In Session and Live In Concert” aż tak drastycznie niej nie odstaje.