Pełnowymiarowy debiut łódzkiej formacji Smash The Crash ukazał się z niewielkim poślizgiem. W wywiadzie udzielonym nam przy okazji premiery EP-ki Baba Jaga, w maju ubiegłego roku, lider formacji, Rafał Szewczyk, wskazywał, że powinno się to udać jeszcze w 2018 roku. Troszkę zabrakło do utrzymania terminu, ale najważniejsze że jest, ciesząc ucho i… oko potencjalnego odbiorcy. O tym ostatnim piszę nieprzypadkowo, bowiem rzecz z pozoru wydana jest standardowo w pudełko CD typu jewel case, a jednak zamiast zwykłej książeczki z okładką, mamy kawałek przezroczystego plastiku z naniesionym fragmentem kobiecej twarzy. W połączeniu z widocznym pod spodem złotym dyskiem, otrzymujemy fajny efekt swoistej aureoli. Ciekawe i oryginalne rozwiązanie, za które odpowiada Punkt Widzenia.
Nie zewnętrzności jednak, a muzyka jest tu oczywiście najważniejsza. I tu Szewczyk, który na Babie Jadze był jedynym kompozytorem, był jeszcze bardziej precyzyjny. We wspomnianym wywiadzie zapowiadał, że to się pomału zmienia i planowana płyta będzie bardziej różnorodna. I w istocie tak jest. Na dziewięć pomieszczonych tu kompozycji cztery są wyłącznie jego autorstwa, a dwóch jest współautorem. Mają tu „swoje” utwory basista Marcin Błasiak i perkusista Łukasz Moszczyński. Efekt tegoż jest słyszalny, dając materiał jeszcze bardziej wielobarwny, zróżnicowany i wielowątkowy.
To w dalszym ciągu rock instrumentalny, jednak i od niego jest jeden zdecydowany wyłom. Bo płytę kończy tytułowa kompozycja PL Lady, w której gościnnie zaśpiewał (po polsku, choć angielskie tłumaczenie tekstu znajdziemy na tzw. inlay’u, widocznym pod przezroczystą tacką, na której osadzono dysk) Łukasz Pietrzyk. To dosyć zaskakująca rzecz, odstająca od całości. W zasadzie krótka, rockowa piosenka, z wokalem lekko zahaczającym o stylistykę… rap.
Trzy z prezentowanych tu numerów ujrzały już wcześniej światło dzienne. To oczywiście JazzMeta i The Seeker, które trafiły na EP-kę Baba Jaga (i o których szerzej pisałem przy okazji jej recenzji), ale też Do not make a village, który znany jest z publikowanej na ich profilu bandcamp wersji live z 2017 roku. Szczególnie on uległ zmianie i został rozbudowany z sześciu do dziewięciu minut.
Generalnie filozofia ich grania się nie zmieniła. Artyści oferują utwory czerpiące głównie z rocka, fusion, art rocka, progresywnego metalu, czy jazz rocka. Niebagatelną rolę odgrywa w niej oczywiście gitara, która pełni rolę swoistego wokalu, kreując główne melodyczne tematy. Z drugiej strony, słuchając płyty trudno pozbyć się wrażenia, że mamy do czynienia z bardzo sprawnymi technicznie muzykami radzącymi sobie niekiedy z naprawdę karkołomnymi figurami. Zgrana sekcja rytmiczna i dodająca pewnego pierwiastka nowoczesności elektronika czynią te kompozycje niebanalnymi.
Już zresztą otwierający album Slippery slope, rozpoczęty nowoczesnym bitem, to potwierdza. Muzycy stworzyli do tego utworu dający wiele do myślenia o kondycji współczesnego świata klip, wraz z którym ta muzyka zyskuje złowieszczego wyrazu. Reserpine zaciekawia najpierw „skradającą się” gitarą a w dalszej części utworu jej solową formą położoną na klawiszowych tłach w klasycznie wręcz progresywnym stylu. Refugee jest zwrotem w kierunku progmetalowego, matematycznego grania z poszatkowanymi riffami, podbitymi intensywną pracą perkusji. Żeby była jasność, w tej, ale też i w innych kompozycjach mamy rozleniwiające zwolnienia dodające tej muzyce oddechu i przestrzeni. Intensywny, szybki i gęsty Do not make a village przynosi z kolei ogniste solo na gitarze i perkusyjny popis wkomponowany zgrabnie w całość. Jego brzmienie przypomina, że trzon tej muzyki został zarejestrowany na żywo. Pippi was here zwraca natychmiast uwagę wyrazistą i kluczową formą basową, która spina utwór. I nie powinno to dziwić, bo to utwór Marcina Błasiaka. Ale udana jest w nim też końcówka, z przebojowym, rozpędzonym i powtarzanym motywem. PsychoBeat, kompozycja Łukasza Moszczyńskiego, też przynosi sporo inności. Przede wszystkim saksofon, na którym gościnnie zagrał Michał Kobojek, nadając utworowi jazzowego posmaku. Ale to ogólnie rzecz najbardziej awangardowa i eksperymentalna w zestawie.
Krótko? Bardzo dobry, dojrzały debiut. Choć prawie bez słów, zmusza do myślenia. Do tego to muzyka, która w koncertowym entourage’u jeszcze może zyskać.