Troszkę na spocznij, bo to może nic wielkiego, nic znanego, ale jakże sympatycznego. Brytyjska formacja Stuckfish powstała ledwie w zeszłym roku. Pomyślicie, że to młokosy, poszukujące nowym muzycznych trendów? Nic bardziej mylnego. Bo twórcami i liderami formacji są starzy wyjadacze - wokalista i autor tekstów, Philip Stuckey (Judas Rising, VOTV, Black Sedan, Overkill … nie, nie ten amerykański, trash metalowy) oraz gitarzysta, kompozytor i producent, Adrian Fisher (Heavy Load, VOTV, Tony Liddle, Thrust, Overkill). Przy okazji wiadomo już, skąd wzięła się nazwa projektu. Do nich dołączyli Alan Gibson (instrumenty klawiszowe), Danny Stephenson (bas) oraz Micky Kerrigan (perkusja) i jako kwintet panowie stworzyli ten oto debiucik zatytułowany Calling.
Dziesięć, w zdecydowanej większości, fajnych, rockowych numerów czerpiących z bardzo wielu muzycznych źródełek, jednak bardzo stylowych, dobrze przemyślanych i do tego melodyjnych. Ich granie ucieszyć powinno przede wszystkim fanów klasycznego, melodyjnego rocka, trochę AOR-owego, łapiącego coś i z Purpli, i z Magnum, może Schenkera. Jednym słowem, jest tu trochę zgrabnego hard rockowego riffowania. Do tego „lekko wiekowy” wokal Stuckeya, z heavy rockowym nalotem, robi klimat.
A w czym tkwi swoisty wabik tego materiału? Ano w tym, że to wszystko artyści mieszają z dosyć mocno progresywną formą. Kompozycje może do najdłuższych nie należą, oscylując w granicach pięciu minut, jednak utrzymane są w niespiesznych tempach (może poza Overwhelmed, Into The Fire i Breathe) a dużą rolę odgrywają w nich instrumenty klawiszowe, tworzące często bardzo głębokie, melodyjne podkłady. Chwilami zbliżają się tym samym do… powiedzmy IQ z ostatnich płyt.
Tak jak napisałem, sporo tu udanych utworów, jednak gdybym miał coś szczególnie wyróżnić postawiłbym na znakomity, otwierający całość, najdłuższy w zestawie Calling, pomieszczony w połowie krążka The Man That I've Become z pięknymi harmoniami wokalnymi, wręcz arcy progowy Leaving oraz wzniosły, poruszający finał w postaci Something To Believe In, już bez rytmicznej perkusji, głównie w klawiszowym entourage’u. No jeszcze dorzuciłbym do tych najlepszych Better to Run i… No dobra, koniec, bo zaraz wymienię wszystkie numery. Cóż, warto po tę płytę sięgnąć. Rockowych list i podsumowań pewnie nie zawojuje, ale trochę muzycznej radochy dać może.